Przeszłość nie może wpływać na przyszłość...
Trzask zamykanych przeze mnie drzwi samochodu przerwał wszechogarniającą ciszę. Rozejrzałem się dookoła. Całe miejsce wyglądało pięknie, wszystko było takie spokojne... spójne. Byłem pod wrażeniem jak bardzo spodobało mi się to co zobaczyłem, przecież to kilka stajni i wybiegów. Postawiłem kilka kroków na kamiennym podjeździe i spojrzałem w którym kierunku mam pójść. Może spotkam kogoś w największej stajni...
Uchyliłem drzwi do siodlarni i zobaczyłem kobietę siedzącą na ławce. Sam? jakoś tak jej było,
-Dzień dobry.-powiedziałem cicho i podszedłem bliżej. Uśmiechnęłam się do mnie ciepło i zmierzyła wzrokiem.
-Witam! W czym mogę pomóc?
-Hugh Dancy, byłem umówiony na jazdę.
-Tak? Na kim?
-W sumie miałem nadzieję na Aranta, ale to pani decyduje.-odpowiedziałem uśmiechem.
-Arant de Fonse? Wie pan...
-Tak wiem, jeździłem na nim ostatnio i wydaje mi się że mógłby z nim trochę poćwiczyć.
-Och tak? Zatem proszę.-powiedziała, zanotowała coś w zeszycie i skierowała się w kierunku boksów. Poszedłem za nią rozglądając się po boksach. Zatrzymaliśmy się przed boksem bułanego achała.
-Czekam na zewnątrz.-oznajmiła i wyszła szybkim krokiem. Westchnąłem głęboko i zabrałem się do roboty. Ogier był wręcz majestatyczny. Nieokrzesanie i szaleństwo w jego wzroku widać było z daleka, a każdy jego mięsień był gotowy aby w każdym momencie napiąć się zmuszając całe ciało do ruchu. Wiedziałem że jedyne czego mu potrzeba to tylko ogrodzenia, zapory dla jego szaleństwa, kogoś kto będzie tarczą. Nie wiem, czy to będę ja, ale wiem że właśnie tego mu trzeba. Nie nerwów, nie kolejnej dawki złości, tylko spokoju i delikatności. Pogładziłem go po szyi i wyprowadziłem przed boks.
Piasek na ujeżdżalni zaszeleścił pod naporem naszych ciał. Samanta siedziała na środku i pospieszyła mnie gestem abym wsiadał.
Włożyłem jedną nogę do strzemienia, czując, jak zwierzę spina mięśnie, aby w momencie odbicia się od ziemi odskoczyć na bok. Odstawiłem nogę i podprowadziłem go kilka kroków do przodu. Spojrzał na mnie z pytanie w oczach, pytanie na które nie mogłem mu odpowiedzieć. Tak już jest, musi się dostosować. Włożyłem jeszcze raz nogę do strzemienia. Tym razem tupnął tylko zirytowany. Pogładziłem go po zadzie i delikatnie wspiąłem się na siodło przewieszając się przez nie. Zostałem w takiej pozycji przez chwilę a potem usadowiłem się w nim wygodnie i spiąłem konia łydkami, delikatnie, na znak że czas zacząć pracę.
-Kłus!-usłyszałem polecenie po kilku kółkach stępa. Wziąłem głęboki wdech i spokojnie odetchnąłem. Delikatnie popędziłem go do kłusu. Kilka baranków i szybki kłus, uciekając przed ciężarem ciążącym na jego grzbiecie nie patrzył nawet na to gdzie jedzie. Po prostu chciał się go pozbyć. Ale nie pozwoliłem mu na to. Zatrzymałem i ruszyłem kłusem jeszcze raz wczuwając się w jego ruchy tak, aby obciążyć jego grzbiet jeszcze bardziej.
Galop i małe przeszkody były wyzwaniem, ale nie do nieprzeskoczenia. Z tego konia można jeszcze zrobić coś dobrego, pożytecznego. Rozsiodłałem ogiera i odprowadziłem do boksu. Zarzuciłem derkę osuszającą i dałem kawałek marchwi.
Wychodząc ze stanowiska ukradkiem zobaczyłem jakiś ruch obok drzwi. Spojrzałem tam, to dalej Sam. Szła stukając obcasami swoich oficerek o kamienną podłogę w stajni.
-I jak, nie było tak źle?
<Sam?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz