Przeszłyśmy z kłus. Nimfa dobrze reagowała na moje pomoce, zarówno aktywizujące, przesuwające i wstrzymujące. Zaczęłam nieco rozluźniać konia. Nie była to już klacz raczej młoda, a nieco starsza i doświadczona. Idealnie nadawałaby się na konia profesora do lekkiego sportu. Uśmiechnęłam się lekko anglezując pewnie i nisko. Jechałyśmy w lewo, więc krócej trzymałam prawą wodzę i robiłam nią ciągłe półparady, a lewą ustawiałam konia na tę właśnie stronę, a kiedy poczułam, że zaczyna się zbierać - odpuszczałam jej. Kiedy przejechała już całe koło w zebraniu, skróciłam równo obie wodze. Trzeba by zrobić jakieś koła, wężyki i tym podobne, zaczęłam więc kręcić koła od ściany do ściany i duże koła na końcach ujeżdżalni. Z początku stresowałam się nieco, wreszcie jeździłam z profesjonalistką obok, która niekiedy udzielała mi rad typu 'nie anglezuj za wysoko' i 'ustabilizuj łydkę'. Ale praca z grzecznym i posłusznym koniem, który idzie praktycznie sam, odstresowała mnie. Klacz nie płoszyła się w ogóle, ale do płoszenia byłam już przyzwyczajona, mój Pedellafioni, a raczej nie mój, tylko moich rodziców, jest bardzo płochliwy i zdążyłam się już przyzwyczaić do różnych dziwnych rzeczy, które był w stanie zrobić, byleby uciec ze 'strasznego' miejsca. Zadecydowałam, że poskaczę sobie dzisiaj trochę. Może i nie na potęgę, ale bardziej na styl i poznanie konia. Zeskoczyłam na chwilę z Nimfy i ustawiłam drążki mając ją cały czas pod kontrolą. Na zapas ustawiłam mały parkur z 5 przeszkód o wysokości mniej więcej 45 cm. Wskoczyłam znów szybko na konia i ruszyłam natychmiast kłusem zmieniając dotychczasowy kierunek. Powyginałam Nimfę jeszcze w drugą stronę, trochę pozbierałam. Klacz nie zbierała się jakoś bardzo dobrze, po prostu starała się ustawić łeb do pionu i tylko troszkę podstawić zad. Zaczęłam kręcić już małe, 10 - metrowe wolty. Klacz była zbyt skrętna, ale mało giętka w szyi, typowy koń skokowy. Wreszcie przyszedł czas na drążki. Za pierwszym razem musiałam bardzo pilnować tempa, bo klacz szła trochę zbyt wolno, jeszcze nie zdążyła się porządnie rozpędzić. Z gracją przeszła przez wszystkie drągi, stukając zadnią nogą w ostatni z nich. Za mną przejechała je Samanta na Hikari, która również wyglądała na skocznego konia, tyle, że była niższa od Nimfy i miała krótsze nóżki. Skróciłam sobie odległość ujeżdżalni i skręciłam robiąc jakby koło i oszczędzając dużo czasu. Przejechałam przez drągi nieco szybszym tempem. Nimfa posłusznie utrzymywała je i bezbłędnie trafiała w puste miejsca między drągami. Przejechałam tak jeszcze dwa razy bez większych trudności. Zmieniłam kierunek i najechałam drugiej strony na te same drągi. Tym razem klacz zachwiała się nieco przed nimi nie mając dobrego oparcia na wodzach. Postanowiłam, że może lepiej będzie jednak skrócić wodze i pojechałam dalej. Za drugim i trzecim razem było już bezbłędnie. Teraz dałam Nimfie trochę odpocząć w stępie swobodnym na całkiem luźnej wodzy. Podjechałam do drągów i zeszłam z konia. Ustawiłam je nieco dalej, na galop. Wdrapałam się na grzbiet i dalej dawałam klaczy odsapnąć. Po minutce pozbierałam klacz w stępie, ruszyłam kłusem ćwiczebnym i szybko ustawiłam łydki na galop. Koń szybko zareagował podbijając z początku trochę zadem. Tempo miała średnie, nie pędziła, ale też nie trzeba było jej popędzać. Jechałam na drągi, przed którymi zrobiłam pewny półsiad i od razu potem usiadłam, jak to było w moim zwyczaju. Nie lubiłam galopować w półsiadzie i moim zdaniem było to zbędne, no chyba, że to jakieś wyścigi. Pokonywanie drągów w galopie szło Nimfie o wiele gorzej niż w kłusie. Potykała się, musiałam ją zmuszać mocnymi łydkami, aby podnosiła nogi na odpowiednią wysokość, bo niekiedy było to niebezpieczne. Tym bardziej, że kilka metrów za mną zapierdzielała Hikari dzikim galopem mało nie lecąc nad drągami. Samanta naturalnie próbowała trochę ją zwolnić, ale klacz brykała i strzelała barany kiedy tylko wodze wstrzymywały ja na siłę. Właścicielka stajni nie chciała się tak łatwo poddawać i pracowała z klaczą na razie na uboczu, starając się mi nie przeszkadzać. Jeździła po coraz to mniejszym kole i na bardzo małej wolcie klacz zwolniła. Takie tempo udało się utrzymać tylko przez chwilę, może jeden przejazd przez drągi. Nimfa jednak ożywiła się już nieco i równie dobrze chodziła przez drągi w galopie, jak i w kłusie. Zaczęłam skakać dwie pojedyncze przeszkody i skręcałam po nich w różne strony, raz w lewo, raz w prawo, lądując na dobrą nogę. Widać, staruszka miała zapał do skoków. Przyspieszała przed przeszkodami i zawsze jechała w kierunku, w który jej pokazałam. Zaczęłam więc skakać parkur złożony z 5 przeszkód wysokości 45 cm. Dbałam o szybkie, równe tempo i o nogi w galopie. Chwilę później, kiedy skakałam ten parkur trzeci raz, na halę weszła Kamila.
- Mogłabyś podnieść przeszkody na 60 cm jak skończę ten parkur?
Wydarłam się do Kamili między trzecią od końca, a przedostatnią przeszkodą.
- Ok, już idę.
Odpowiedziała miłym głosem dziewczyna i już ustawiała tę wysokość. Ja przeszłam na chwilę do stępa dając klaczy odpoczynek. Po kilku minutach zagalopowała ze stępa i zamierzałam raz przejechać ten parkur i dać poskakać Samancie, która wcześniej jeździła już dobrym tempem po drągach. Zaczęłam galopować szybko na początek parkuru. Pierwsza, druga, trzecia, czwarta i piąta. Wszystkie bez zrzutek, to dla tego konia jeszcze bułka z masłem. Poczekałam chwilę jeżdżąc przez drągi i skacząc szybko pojedyncze przeszkody, aż Samanta przejedzie cały parkur na Hikari. Klacz gdzieniegdzie miała zapas, co trochę wytrącało jeźdźca z równowagi i dezorientowało. Po chwili nasz parkur miał już 80 centymetrów wysokości i postanowiłyśmy przejechać go raz, ale osiem przeszkód, a więc w innej kolejności. Zaczęłam ja, gdyż już nieco ochłonęłam po wcześniejszym parkurze. Raz klacz uderzyła kopytami o przeszkodę, ale było to tylko małe stuknięcie. Resztę pokonała dobrze, chociaż opadała już nieco z sił. Dałam jej dłuższy odpoczynek na około 5 minut w stępie, aby trochę oschła i wyrównała oddech, bicie serca. Zaczął się dla mnie pewien poziom trudności. Metrowy parkur to już są jakieś skoki, a nie przejścia przez przeszkody. Tu koń musi już trochę podnieść zad, a jeździec zrobić prawdziwy półsiad. Jednak Nimfa przejechała wszystkie przeszkody, nie miała siły na zapasy, więc stwierdziłam, że pewnie nie skacze dobrze na potęgę. Dwa razy pokonałam cały ośmio-przeszkodowy parkur, koń nie strącił ani jednego drąga chociaż z ledwością skakał ostatnie przeszkody. Poklepałam ją, pochwaliłam głosem i znowu dałam trochę dłuższy odpoczynek. Samanta również dała odpocząć Hikari i podjechała do mnie.
- Chcesz spróbować 110? Może się uda.
Uśmiechnęła się do mnie patrząc na zziajaną Nimfę.
- Spróbować mogę, ale tylko raz, widać, że koń nie ma już dużego zapasu.
Odpowiedziałam i spojrzałam na Kamilę, która podnosiła przeszkody o jeszcze dwie dziurki. Ruszyłam wolnym galopem rozwijając go dopiero, kiedy najeżdżałam na przeszkodę. Nimfa wzbiła się ciężko w górę, ruszyłyśmy na kolejną przeszkodę. Tutaj zrzutka, dalej były jeszcze dwie. Pod koniec parkuru poklepałam konia i rozstępowałam na koniec jazdy.
- Pięć przeszkód bez zrzutki z ośmiu to zawsze coś. Nimfa nie jest jakoś bardzo skoczna... Ale było dobrze.
Pochwaliła mnie Samanta dalej pokonując już metrowe parkury na Hikari. Na mer dziesięć klacz, której dosiadała Sam też nie dawała razy, a na metrze ledwo, ale jakoś się wybijała. Pewnie nie skakały długo, albo po prostu nie mają jakichś bardzo dużych predyspozycji do skoków. Po 10 minutach stępa zsiadłam z Nimfy i udałyśmy się do stajni. Po drodze zdjęłam kask i rękawiczki. Rozsiodłałam konia, natarłam trochę słomą i zaniosłam sprzęt. Spakowałam rzeczy do torby i wypuściłam z pustego boksu psy, które pozwolono mi tam trzymać podczas jazdy. Wtem do stajni weszła Samanta podając mi bata.
- O, dzięki.
Podziękowałam, że oddała mi moją zgubę.
<Samanta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz