Wyszczerzyłam się w stronę dziewczyny. Wpadłam na genialny pomysł.
- Oczywiście, ale mam jeszcze jeden pomysł... - popatrzyłam na Samantę tajemniczo.
- Mam się bać? - zaśmiałyśmy się razem.
- Zajedziemy konikami pod pizzerię! - zawołałam do Samanty.
- Dobry pomysł, ale Ama w mieście...? Hm, może być zabawnie jak zlecisz na dupę na chodnik albo w ramiona księcia z bajki przechodzącego obok. - zaczęła dusić się ze śmiechu, a ja podeszłam i walnęłam ją pięścią w ramię. - Za co to?
- Za żywota, kurde. A żeby było jeszcze śmieszniej, jedziemy naturalem. - uśmiechnęłam się złośliwie.
- Albo oszalałaś, albo stać cię na więcej, niż myślę.
Pogłaskałam American Dream, po czym zaczęłam ją czyścić. Kiedy chciałam przejść na drugą jej stronę, Samanta podłożyła mi nogę, a ja wywaliłam się w siano. Uwięziona w kępie siana, zaczęłam powoli się wynurzać, a zdezorientowana klacz przybliżyła do mnie pysk. Oparłam się na niej, by wstać, a potem popchnąć Samantę na siano, co skutkowało tym, że teraz razem leżałyśmy w sianie i śmiałyśmy się.
Kiedy wyczyściłyśmy konie, wsiadłyśmy na nie i zaczęłyśmy kierować się w stronę pobliskiej pizzerni. American w mieście zaczęła lekko zarzucać łbem, była zdezorientowana. Zaczęłam ją uspokajać, a ludzie patrzyły się jak dwie dziewczyny jadą naturalem na bardzo, bardzo pasujących do siebie rumakach (oczywiście, sarkazm). Jakaś około dziesięcioletnia dziewczynka nagle podbiegła przed American Dream, a gdybym nie pociągnęła klaczy za grzywę, pewnie uderzyłybyśmy w nią. American stanęła dęba, a ja oplotłam palce wokół jej szyi. Samanta zatrzymała się i spojrzała w tył. Ama stała dęba jeszcze chwilę i biła powietrze przednimi nogami, po czym opadła na chodnik. Moje serce galopowało, jakby chciało wyskoczyć.
- ...Mogę pogłaskać? - zapytała dziewczynka, wymachując pączkiem, którego trzymała w ręce.
- Nie. Nie rób tak. Ten koń mógł Cię stratować. Nie podbiegaj tak, koń to nieprzewidywalne zwierzę, co by było, gdybym jej nie zatrzymała? - zaczęłam konwersację z dziesięciolatką.
- Tato...! - zawołała swojego ojca pełnym wyrzutów głosem.
- Co się stało? - do konwersacji włączył się mężczyzna, który teraz tu podszedł.
- Pańską córkę właśnie stratowałby koń. Do widzenia. - odjechałam od nich.
- Wszystko w porządku? Coś Ci się stało? - zapytała Samanta, kiedy do niej podjechałam.
- Nie. Jedźmy już.
Zaczęłyśmy jechać w stronę tej pizzerni. Podjechałam do okienka i zamówiłam pizzę na wynos. Kiedy ją odebrałam, włożyłam pudełko z pizzą do wielkiej torby, którą miałam na ramieniu.
- A teraz zobaczysz zawodowca, kobieto. - zaczęłam pędzić przez pobliski park cwałem w kierunku stajni.
- Zaraz spadniesz! - zaczęła wołać pędząc za mną na Sekrecie.
Nie mogła mnie doścignąć, kuc był wolniejszy od Amy. Zaczęłam się śmiać i puściłam grzywę klaczy, pozwalając jej się rozpędzić do prędkości światła, podniosłam ręce do góry i poczułam się wolna. Położyłam się na plecach sięgając głową jej zadu, a ona pędziła przed siebie. Słyszałam krzyk Samanty. Pospiesznie podniosłam się i zatrzymałam klacz, po czym cofnęłam się. Samanta... Uderzyła w drzewo i teraz leżała śmiejąc się koło hucuła. Pomogłam jej wstać i razem pojechałyśmy do stajni. Zostawiłyśmy konie w boksach i poszłyśmy do mojego domu zjeść jeszcze ciepłą pizzę.
< Samanta? Sorki, że musiałaś tak długo czekać... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz