Wyszłam z mieszkania. Mieszkałam blisko stajni, do której niedawno się zapisałam. Postanowiłam pójść tam po raz pierwszy. Kiedy tylko przekroczyłam próg stajni, dobiegł do mnie zapach koni, odgłosy zwierząt oraz ludzi. Poszłam do stajni. Przeszłam się po niej i nagle zauważyłam w boksie klacz, która była inna niż wszystkie. Jako jedyna nie zjadła swego śniadania i lekko kopała w ściany boksu. Od razu mi się spodobała. Pogłaskałam ją, a ta spojrzała na mnie. Była piękna. Przeczytałam na tabliczce przywieszonej do jej boksu "American Dream".
- Więc tak ci na imię? - szepnęłam, po czym poszłam do siodlarni i przyniosłam jej uzdę oraz szczotki.
Wyczyściłam ciało klaczy po czym założyłam jej samą uzdę. Wyprowadziłam ją ze stajni, po czym jednym szybkim ruchem wsiadłam na klacz. Ruszyłam z kłusa do przodu. Klacz mocno wybijała, ale nie takie coś znosiłam. Na otwartym terenie pozwoliłyśmy sobie na wyciągnięty galop. Wodze trzymałam luźno. Nagle przed nami pojawił się głaz. Był nienaturalnie wysoki. Zatrzymałyśmy się przed nim. Zsiadłam z klaczy i trzymając za wodze zaczęłam wchodzić po wcale nie stromym głazie. Klacz szła za mną. Zeskoczyłam po drugiej stronie, wsiadając na klacz. Biegłyśmy dalej wyciągniętym galopem, aż zdałam sobie sprawę, że zapomniałam telefonu. Zatrzymałam klacz, po czym rozejrzałam się. Którędy do domu? Może złym pomysłem było zapisanie się tutaj...? Nagle nad nami pojawiła się wielka, ciemna chmura burzowa, z której momentalnie zaczął padać deszcz. Grzmoty grzmiały, a błyskawice błyskały. Klacz coraz bardziej się niepokoiła. W końcu huk rozdarł niebo, a my zerwałyśmy się cwałem. Biegłyśmy przed siebie, a deszcz moczył nas do suchej nitki. Nagle zachwiałam się na grzbiecie klaczy i upadłam. Zaczęłam kaszleć i popatrzyłam za odbiegającą klaczą. Chciało mi się płakać, lecz tylko usiadłam na drodze i chlipnęłam cicho. Chyba zasnęłam na kilka minut, bo później usłyszałam stukot kopyt.
- Może to ktoś ze stajni? - szepnęłam w nadziei.
Lecz myliłam się. Biegła to American Dream, lecz za nią trzech, może czterech jeźdźców. Miała na sobie siodło oraz czaprak, których przedtem jej brakowało. Jeźdźcy podnieśli mnie, a ja wsiadłam na Amę. Pogłaskałam ją po szyi. Dzielna dziewczyna! Sprowadziła pomoc. Wróciliśmy do stajni. Osobiście ją rozsiodłałam i w ogrzewanej stajennej myjni ją umyłam. Była cała brudna i mokra. Umyłam i wysuszyłam klacz. Rozczesałam jej grzywę i ogon, po czym ubrałam w ciepłą derkę, pod którą włożyłam jeszcze jakiś stary, zapasowy koc. Wprowadziłam ją do boksu, po czym usiadłam na kostkach słomy tuż obok niej i pogłaskałam ją po masywnej szyi.
- Kochana Ama. - podałam jej kawałek marchewki, którą znalazłam w mej kieszeni. Klacz schrupała ją, po czym dotknęła mojego czoła pyskiem. Pogłaskałam ją i uśmiechnęłam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz