sobota, 15 października 2016

Od Ashley

Ostatnio czułam się smutna. Dostałam pieniądze, miałam dosyć dużo ich... Czemu by nie zaopiekować się jakimś psiakiem? Uruchomiłam laptop, po czym zaczęłam oglądać zdjęcia mastiffów, gdyż uznałam, że ta rasa będzie odpowiednia. Znalazłam stronkę z hodowlą. Były tam Mastiffy Tybetańskie. Nie było jednak ich zdjęć. Hodowla "Gods of Mythology". Na stronie zauważyłam obrazek z numerem telefonu właściciela. Znalazłam też informację, że tych psów jest razem... 50... masakra. Tyle psów... W sumie, jeśli tego faceta stać na tyle psów... Nie widzę przeszkód. Uruchomiłam IPhone i od razu zadzwoniłam pod numer podany na stronce.
- Dzień dobry, dodzwoniłam się do hodowli "Gods of Mythology"? - odezwałam się do słuchawki.
- Tak, to my. W czymś pomóc? - usłyszałam lekko zachrypnięty głos w słuchawce.
- Chciałabym kupić rasowego psa od pana. Kiedy mogłabym przyjechać i je obejrzeć? - wypaliłam.
- Nawet dzisiaj.
- Będę za godzinę, do zobaczenia. - rozłączyłam się.
Zaczęłam liczyć pieniądze. Pies kosztował równe siedemset złotych. Odliczyłam te pieniądze, oraz wzięłam dwa tysiące na zapas. Poszłam do sklepu z ogromną torbą. Kupiłam tam bardzo krótką, skórzaną, czarną smycz, czarną, skórzaną obrożę z malutkimi "otworami", wielkie, beżowe posłanie, żeby psiak mógł się na nim rozwalać, szczotki do pielęgnacji pazurów i sierści, miski na wodę i karmę, miesięczny zapas suchej karmy, szampony i dodatkową szczotkę do rozczesywania. Zapłaciłam tysiąc sto dwadzieścia pięć złotych, po czym odniosłam to wszystko do domu. Ułożyłam legowisko, miski, karmę i te szampony i szczotki w domu, a obrożę i smycz wzięłam ze sobą. Wsiadłam do opla i pojechałam pod adres podany na stronie. Cho lera, ale korki! Wreszcie dojechałam, wysiadłam z samochodu, po czym podeszłam do drzwi i zapukałam kołatką. Otworzył mi mężczyzna koło pięćdziesiątki.
- Przepraszam, ale mam wizytę. Nie mogę pani przyjąć. - oznajmił bez niczego.
Aha... no to... już mogę w ogóle nie przyjeżdżać? Nagle pokłócone małżeństwo wyszło krzycząc na siebie.
- Chyba jednak mogę panią przyjąć! - uśmiechnął się i zaprosił do środka.
Kiedy weszłam, do mnie rzucił się psi huragan! Szczeniaki, dorosłe, emeryci... Wszyscy! Ale... jeden, wielkolud prawie nie wyrobił na zakręcie, by do mnie pobiec. Podbiegł, a ja aż oparłam się o drzwi.
- Tego biorę. - powiedziałam z trudem unikając wielkiego jęzora.
- Siedemset złotych poproszę. - wypalił facet.
Dałam mu pieniądze i założyłam psu obrożę, po czym zapięłam smycz. Luźno trzymałam łokieć na jego kłębie... Był bardzo wysoki. Facet dał mi rodowód, a ja przeczytałam, że ma 2 lata, a jeszcze nie ma imienia! Dałam mu imię Hades. Wyszłam i zobaczyłam z radością, że pies nie mógł się opanować i cały czas piszczał i skakał koło mnie.
- Hades! - zgasiłam go, na co usiadł. - Spokojnie.
Chciałam wpakować go na tylne siedzenia, ale uwalił sobie, że usiądzie koło mnie. Jednak szarpnęłam go mocniej, po czym wszedł na tyły. Mógł za bardzo się cieszyć, co mogłoby spowodować wypadek, więc nie mogłam ryzykować. Przyjechałam z nim do domu, po czym wpuściłam do mieszkania. Pies zaczął biegać w tę i z powrotem, oglądając dom. Położył się na nowym posłaniu i zaczął machać ogonem. Kochany, Hades, nareszcie w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy