niedziela, 29 maja 2016

Zajeżdżanie 3 - Le Quanchito

Le Quanchito

Dziś również chciałem udać się z koniem na Round Pen, ale to później. Teraz zapoznam ogierka z ogłowiem. Dokładnie, z wędzidłowym, kombinowanym ogłowiem. Nie będziemy zaczynać na czarnej wodzy, choć ten czort pewno jest zdolny do różnych ciekawych rzeczy... Nie chcę go krzywdzić, a z tymi wodzami to -mam nadzieję - tylko żart. Chociaż, nawet gdybym musiał ich używać, to bardzo delikatnie i tylko w trudnych sytuacjach. Wszedłem do boksu mojego ogiera, a Le Quanchito zaraz odwrócił się w moją stronę. Był przestraszony. Cofał się, bał się metalowego, podwójnie łamanego żelastwa, pasków... Dałem mu spokojnie do obejrzenia całe ogłowie. Po kilku minutach obwąchiwania, głaskania wędzidłem po pysku i tym podobne, ogier wreszcie poszedł do mnie już bez strachu. Powoli założyłem na jego uszy ogłowie, na razie odczepiłem wędzidło. Zapiąłem wszystko i bez stresu wyszliśmy z boksu. Ogier dał się prowadzić za wodze - obydwie, bo tak powinno się prowadzić konia. Przechadzaliśmy się tak po stajni. I nagle rozpętała się burza. Na dwór nie mogliśmy wyjść, huki piorunów były tak potężne, że trzeba było wziąć z pastwisk spłoszone konie. Zamknąłem Quanchita na chwilę na ujeżdżalni. Poleciałem po Magnata, Bianke i Sorayę. Bandeere sam za nami pobiegł, a Latte coś stało się z nogą i dziś nie była na pastwisku. Wpuściłem zmarznięte konie do boksów. Końmi ze stajni zajmowały się stajenne, reszta prywatnych była w stajni. Poleciałem z wędzidłem do zamkniętego na małej ujeżdżalni Le Quanchito. Ku mojemu zdziwieniu kłusował sobie beztrosko, jakby był na łące. Kiedy tylko wszedłem, pogalopował w moją stronę i zatrzymał się. Co prawda, miał ogłowie, ale był bez wędzidła, więc jakby się przestraszył, po prostu zerwałby ogłowie nie robiąc sobie krzywdy. Koń biegł za mną cały czas, nie miałem lonży, ani bata...ale to nawet lepiej. Zdjąłem koniowi ogłowie, zamocowałem wędzidło i spróbowaliśmy jeszcze raz. Z początku nie wiedział o co mi chodzi, kiedy podkładałem mu pod chrapy wędzidło. Był zdziwiony, że karzę mu 'jeść' coś niejadalnego. Pomasowałem palcami jego chrapy i spokojnie włożyłem mu palce z boków paszczy. W miejscu, gdzie konie nie mają zębów. Mocno zaciskał dziąsła i za nic nie dał delikatnie otworzyć pyska. Musiałem nacisnąć palcami na dolne dziąsła, co podziałało. Wtedy szybko włożyłem do jego pyska wędzidło. Zaczął żuć je nerwowo, miałem jakieś smakołyki, więc dałem mu kostkę cukru. Wreszcie nałożyłem ogłowie na uszy i zapiąłem odpowiednio. Prowadzałem ogiera dookoła małej ujeżdżalni. Wreszcie puściłem go, pogoniłem do kłusa i po kilkunastu kołach tego chodu do galopu. Dziś pierwszy trening skoków! Dziesięć stojaków i komplet czterdziestu drągów były przed ujeżdżalnią, tyle, że przed innym wyjściem z niej. Zaraz przyniosłem cztery stojaki i z pięć drągów. Ułożyłem najpierw dwie koperty z jednym wyskokiem. Koń niechętnie szedł, kiedy go prowadziłem, jak miał wędzidło w pysku. Dla sprawdzenia, czy rozumie, pociągnąłem lekko za lewą wodzę. Koń zwrócił się w lewo, więc rozumiał. Ależ mnie to ucieszyło! Pobiegłem obok niego na pierwsze niskie koperty, które były na skok - wyskok. Te miały z 30 centymetrów. Małe, ale cóż. Mój koń nie był dobrym skoczkiem. Trzeba to jednak wyćwiczyć. Hop, hop! Dobrze, ale strasznie krzywo się wybija. Ląduje o wiele lepiej, choć też nie najlepiej. Dopracujemy to innym razem, teraz patrzę na wysokość, jaką może pokonać. Podniosłem obydwie przeszkody na 50 cm. Z wielkim trudem nakłoniłem konia, aby przeskoczył tę przeszkodę. Usunąłem jedną. Została tylko jedna przeszkoda. Podniosłem na 60 cm. Tu już wymiękał. Wybił się z prędkiego galopu tak ciężko i niezgrabnie...zrzutka. Dobra, 50 centymetrów to widocznie jego szczyt. Mówi się trudno. Przejdźmy do prędkości. Wystarczy pogonić konia do galopu i cały czas gonić. Wtem przeszedł w ostry cwał i...jest mega szybki! Ten cwał był wydatny, jak u anglika! Jestem z niego dumny. Ustawiłem pięć niskich stacjonat (10 cm) i 20 cavaletti (również 10 cm), wszystko na skok - wyskok! Wytrzymałość to podstawa. Pogoniłem konia na przeszkody. Raz bezbłędnie, drugi, trzeci...przy siódmym razie zwolnił. Niesamowicie wytrzymały! Ale biegł dalej. Tak, dalej hopsał niziutkie drążki. Byłem dumny. Postępował chwilę i został wysłany do boksu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy