sobota, 16 kwietnia 2016

Od Amadeusa - praca

Miałem zamiar kupić konia, ale żeby to zrobić trzeba mieć pieniądze. Podobno jesteśmy wolni, ale zawsze ograniczać nas będą dwie rzeczy: ludzie i pieniądze.
Dzisiaj moja kolej na posprzątanie przed stajnią. Świetnie. Marzyłem żeby zgrabiać sprzed stajni słomę, siano i kto wie co jeszcze tam było, ale robić to tak, żeby nie zbierać kamieni.
Przed dużą stajnią poszło szybko i gładko, dopiero przy dalszych budynkach poczułem palący bół w mięśniach rąk i pleców, a za każdym razem przy prostowaniu czułem jak bardzo będę jutro żałował decyzji o koniu.
Ale czego się nie robi dla swojej pasji. No i wykupywaniu chorego na ochwat wałacha. Mi nie przeszkadzała jego choroba. Co z tego że co miesiąc będę musiał płacić więcej niż pozostali, za kowala i weterynarza, czasami może nawet częściej niż raz w miesiącu.
Ale dam radę, chciałem tego konia, zawsze chciałem konia. I nie do sportu, nie do jazdy, tylko przyjaciela, kogoś, kogo nie chciał inny człowiek. Widziałem ból, strach w oczach koni wiezionych do rzeźni, nie chciałem tego pamiętać.
Na świat szybko sprowadził mnie głos dziewczyny. Siedziałem w stajni, a Kamila nachylała się nade mną.
-Arant znowu zerwał pastuch na padokach, pomożesz?
-Jasne.
-A, lepiej załóż to.-powiedziała podając mi dużą pałatkę w kolorze khaki.-Nieźle leje.
Dopiero po tych słowach uzmysłowiłem sobie że na dworze rozpętała się niezła burza. Pobiegliśmy na pastwiska, na szczęście na padokach był tylko Arant i Szarant, dwójka najgorszych koni, jakie są w tej stajni, pod względem charakteru oczywiście.
Kamila wzięła konie na uwiązy, a ja zacząłem naprawiać przerwane taśmy i ustawiać ogrodzenie zupełnie od nowa.
Wszedłem do stajni przemoczony do suchej nitki, pałatka nie pomogła za wiele. Ba, wręcz przeszkadzała, gdy próbowałem połączyć ze sobą zabezpieczenie.
Zrzuciłem z siebie ciuchy i podszedłem do kominka w budynku gospodarczym. Wziąłem do ręki kanapkę. Nie zdawałem sobie sprawy jaki głodny byłem. Poczułem ja ktoś wpycha mi do ręki gorący kubek.
-Dzięki.-uśmiechnąłem się do Hailie która usiadła obok.
-Ciężki dzień...-powiedziała tylko.
Na szczęście zbliżał się ku końcowi i nie zapowiadało się, że coś się stanie. Na złość coś musiało się stać.
Oczywiście ktoś wstawił Aranta do nieswojego boksu, a obok niego Maszę, która miała ruję. Skończyło się na rozwalonym boksie, Na szczęście mieliśmy jeszcze kilka wolnych, więc przegrupowaliśmy konie tak, aby ogier stał z daleka od innych. Więc od najbliższego konia dzieliły go 4 puste boksy.
-Trzeba pomyśleć nad biegalnią dla niego.-powiedziałem gdy mijałem Ros.
-Coś się wymyśli.-odpowiedziała z uśmiechem i weszła do boksu Nimfy, której musiała zrobić zastrzyk na stawy. Kamila nawet na lożnach dała jej w kość.
Ze stajni pojechałem prosto do domu myśląc tylko o jednym - SPAĆ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy