Naukę postanowiłam z moimi klaczami zacząć wcześnie z ziemi. Pierwszą w obroty wzięłam Lassiflorę po klaczy Lola i ogierze Asyszu. Była to półkrew Ślązaka. Miała ciężkie i dosyć niezgrabne ruchy. jednak gdy trzeba to kłusuje i wg, jednak nie angażuje się w to mocno. Chciałabym, żeby to się zmieniło, ale nie ma co na to liczyć. Wzięłam ją na lążę i po placu nakierowywałam ją na przeszkody. Skoki było do góra 30 cm. Kobyła nie była do skoków, ale one uczyły wytrwałości. W końcu ustawiłam czworobok i prowadziłam konia na różne sposoby by go zapoznać. Wyciągała nogi i pracowała dobrze prowadząc ją, ale nie miała tak płynnych ruchów na ujeżdżenie. Nie będę jej ćwiczyła sportowo, ale nada się na jakieś szukanie lisa czy coś.. To dobra klacz i nie sprzedam jej. Jednak na pewno nie pokryję już Lolki, a na pewno nie z Asysz'em. To nie były dobrze połączone geny. Będę miała konia tylko to towarzystwa, i dobrze, nie każdy koń musi być do sportu. Wzięłam jeszcze konia na round-pen i przećwiczyłam na tylko głos. Słabo.. Wzięłam kij i dyrygowałam.
Druga była klacz Festina po kobyłce Finka i ogierze Magnat. Totalnie wdała się w matkę.Piękny i płynny ruch. Dobre proporcje ciała. Zgrabna i piękna. Identyczna z matką. Widać po niej to, że ma trochę i do skoków i do ujeżdżenia. Nagle zaświeciła mi lampka w głowie. Western!. Zarzuciłam koc na jej grzbiet. Prowadzałam ją bez uwiązu, jak pieska. Była przy mnie potulna, ale słyszałam, że jak się odwrócę to niezła cwaniara. Biegałam a ona przy mnie. To był pierwszy krok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz