Pierwsze dni
-Trzy stówki, kochanieńka.
-Trzysta? Aż tyle? Nie da się obniżyć o sto?
- Ja muszę zarabiać na życia, kotuś. Ile ty masz właściwie lat? Wyglądasz młodo.
-Dziewiętnaście, proszę pana. Dziewiętnaście-mruknęłam, otwierając podniszczony portfel.
-Dziewiętnaście? A gdzie twoi rodzice?
-Psze pana, to ich i mnie akurat mało obchodzi- wyciągnęłam trzy banknoty. Pieniądze za szlifowanie podłóg w tym sklepie. Jęknęłam w duchu. Podałam pieniądze mężczyźnie.
On jednak ku mojemu zdziwieniu oddał mi dwa papierki.
-O nie nie, dziecko. Chyba mocno szorowałaś te kafelki. Nie wezmę aż tyle-mrugnął do mnie. Otworzyłam oczy ze zdumienia.
-No dalej, wyciągaj tę swoją chabetę-uśmiechnął się i podszedł do rampy. Zamek kliknął, a on obniżył ją dla mnie. Weszłam przez boczne drzwiczki i odwiązałam uwiąz klaczy. Spojrzała na mnie swoim czarnym okiem.
-Witaj, Onyx-szepnęłam i pogłaskałam ją po miękkich chrapach. Czułam się z tym dziwnie. Kupuję hanowerkę, a sama pocę się jak mysz z nadmiaru roboty, bo nie mam z czego opłacić czynszu za mieszkanie. Ale.... poczułam to coś.
-No dobra, cofaj ją dziecinko. Bramka otwarta-usłyszałam krzyk przed sobą. Lekko nacisnęłam na pierś klaczy.
-Nastąp się-powiedziałam rzeczowo. Onyx powoli zeszła z rampy i zamrugała w świetle wiosennego słońca.
-No no. Ładna ta twoja kobyła-zacmokał przewoźnik- a pomyśleć, że w tej branży pracuję od kilku lat i dopiero kilka razy zdarzyła mi się to powiedzieć- poklepał mój ,,zakup" po kłębie.
-No dobra, słonko. My się już pożegnamy-stwierdził po dłuższej chwili. Zatrzasnął rampę i wsiadł do samochodu. Skinął mi jeszcze głową na pożegnanie i oddalił się w chmurze kurzu. Patrzyłam jeszcze chwilę za nim, w jednej ręce kurczowo ściskając linkę, a w drugiej dzierżąc tanią walizkę na kółkach.
-No cóż, krucho. Zaczynamy-szepnęłam w końcu. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę stajni, która rozciągała się niedaleko stąd. Po minucie znalazłyśmy się na placu stajni. Byłam nieco zagubiona, musiałam dziwnie wyglądać w pomiętej bluzie z kapturem, poszarzałych dżinsach z lumpeksu, obszarpaną walizką, dziurawym portfelem w kieszeni i rasową klaczą, wyszczotkowaną na błysk w ręce. Zobaczyłam jakąś dziewczynę, siedzącą na płocie. Podeszłam do niej.
-Ym... przepraszam. Jestem nowa... miałam umówiony boks dla niej-wskazałam kciukiem klacz- mogłaby pani zaprowadzić mnie do kierownika stajni?
-Oczywiście-powiedziała. Rzuciła okiem na mój bagaż- mogłaby pani zostawić to, nikt tego nie weźmie. A koniowi użyczę boksu własnego wierzchowca, jest teraz na padoku-uśmiechnęła się. Po wprowadzeniu Onyx i zostawieniu walizki, dziewczyna zaprowadziła mnie do biura. Tam zobaczyłam ciemnowłosą kobietę, siedzącą przy komputerze i stukającą długimi paznokciami w klawiaturę. Sama zacisnęłam palce, z krótkimi i obgryzionymi ,,szponami".
<Rosal?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz