Siedziałem w samochodzie, miałem małe trudności z kierowaniem jedną ręką. Barry i Reus siedzieli na tylnych siedzeniach. Wyjechałem na pustą drogę, już jakiś czas padał deszcz. Jednak, ja to ja. Nigdy nie byłem znany z rozsądku, lecz z szaleństwa i dosłownej głupoty. Nie mogłem się powstrzymać, wcisnąłem pedał gazu. Mknąłem pustą ulicą, psy szczekały, warkot silnika przypomniał mi jak w dzieciństwie patrzyłem na ścigające się nielegalnie samochody. W moich żyłach płynęła adrenalina. Jednak, jak można było się spodziewać, przeliczyłem się. Widziałem tą cholerną ciężarówkę, myślałem że zdążę. Pomyliłem się. Teraz, modliłem się żeby moim psom nic się nie stało. Wiedziałem że ja już mogę tego nie przeżyć. Wrzeszczałem na siebie w duchu, przeklinałem się że nie przeprosiłem Kamy, wtedy w szpitalu zachowałem się jak totalny kretyn.
Teraz nie mogłem nic zrobić, złapałem telefon tym samym wyciągając rękę z temblaka. Syknąłem z bólu. Jednak wybrałem numer Sebka, jednego z moich przyjaciół.
-Halo? Leo? Co jest? -jego głos był cichy, pewnie go obudziłem. Jest strasznym leniem.
-Seba, zajmij się moimi psami. W torbie z moimi rzeczami jest kartka, daj ją dziewczynie o imieniu Kamila w Stajni Nimfy. Zrób dla mnie, tą jedną rzecz. A jeszcze jedno.
-No, gadaj -był zaskoczony moimi instrukcjami.
-Po prostu, dzięki że mogłem być twoim przyjacielem.
-Leo! Do cholery! Co się dzieje? -najwyraźniej się rozbudził. Otworzyłem okno na całą szerokość, Reus już raz wyskoczył z samochodu. Zawsze to robi gdy otwieram szybę, a jeśli robi to Reus, to Barry też. Pies natychmiast skoczył, a w rezultacie Barry za nim. Z ściśniętym sercem przyśpieszyłem. Zbliżałem się do skrzyżowania. Ręka była w tym momencie nie do użytku. Nie mogłem nią ruszyć. Zdjąłem temblak, tylko mi zawadzał. Byłem gotów. Już tyle razy otarłem się o śmierć, za każdym razem byłem ratowany. Ale teraz...
W tym momencie wypadłem wprost pod koła ciężarówki. Na skutek zderzenia moje auto odbiło się z rykoszetem. Walnąłem głową w kierownicę, słyszałem jak kierowca hamuje. Dziwiłem się że jeszcze oddycham. Przez to że nie miałem pasów, wyleciałem przez przednią szybę. Otworzyłem oczy. Musiałem stracić przytomność, teraz było tu dużo ludzi, policja, straż oraz karetka. Skrzywiłem się kiedy byłem transportowany do karetki. Słyszałem jak policjanci każą odsunąć się gapiom. Już w karetce usłyszałem śmiech.
-Witam znów, panie Kamiński. Nie chcę robić zasady z tych spotkań -ratownik uśmiechnął się do mnie.
-Wie pan, kiedy ma się dość najlepiej jest wpaść pod ciężarówkę. -Mój głos był słaby, trudno mi się oddychało. Ratownik pokręcił głową, uśmiech znikł.
-Masz całe życie przed sobą chłopie, nie pozwól aby coś cię ograniczało. Możesz powiedzieć, co cię męczy, może pomoże.
-Chodzi o dziewczynę, kiedy ostatni raz widziałem ją w szpitalu, zachowałem się jak kretyn. Ignorowałem ją. A teraz ona nie chce mnie znać -Spojrzałem w bok.
-Skąd wiesz? Mówiła ci to? -jego pytanie wyrwało mnie z zamyślenia.
-Nie. Ale to się czuje. Ja... po prostu to wiem.
Pokiwał głową, potem kazał mi nie spać a sam usiadł na czymś w rodzaju krzesła, ale nie wiem co to było. Kiedy dojechaliśmy do szpitala, zacząłem pluć krwią. Miałem mroczki przed oczami. Ból nie pozwalał mi racjonalnie myśleć. Jednak nawet nie westchnąłem gdy zostałem położony w sali. Jeszcze dziś miałem mieć operację, miałem złamaną nogę. Żebra się nie liczą. Z tego co słyszałem, wstrząs mózgu też zaliczyłem. W pewnym momencie, zostałem zabrany na salę operacyjną. Ludzie patrzyli na mnie na korytarzu. Nie chciałem wiedzieć jak wyglądam. Ale domyślałem się. Cały we krwi, bez koszuli jedynie w jeansowych spodenkach. Zastanawiałem się ile tym razem będą chcieli mnie ratować, a po jakim czasie dadzą za wygraną i pozwolą mi umrzeć. Ale, przy recepcji zauważyłem kogoś, kogo nigdy bym się nie spodziewał. Utkwiłem spojrzenie w tej osobie. Wpatrywała się we mnie. Nic nie powiedziałem, nie mogłem. Po chwili zostałem zabrany na salę.
<Kama?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz