Westchnąłem. Michał dosłownie rzucił się na mnie.
-Leon! Kurde! W końcu cię wypuścili - spojrzałem na Kamilę. Starała się nie wybuchnąć śmiechem, za to ja zacząłem się śmiać.
-Ok, psychofankę już mam -powiedziałem klepiąc Michała po plecach.
Kiedy weszliśmy do środka, usłyszałem szczekanie. Odwróciłem się w tamtą stronę, Reus i Barry biegli w moją stronę.
-Reus! Barry! -zaśmiałem się gdy psy zaczęły mnie lizać, bary wskoczył mi na kolana. Reus stał obok. Po jakimś czasie, Michał postanowił że zabierze psy do siebie. Rozumiałem go, nie chciał siedzieć z nami w jednym pokoju. Obiecałem mu że zadzwonię. Kiedy wyszedł wstałem. Skrzywiłem się. Kamila pociągnęła mnie za rękę, tak że teraz znów siedziałem.
-Kama, no proszę cię! Tyle czasu leżałem! -Przynajmniej nie potrzebowałem już maski tlenowej. -Dobra, tego się nie spodziewałem. Jeśli powiesz mi że zaraz wparuje tu Seba to padnę.
-Nie, nie wparuje bo nie wie gdzie to jest -Kamila zaśmiała się. Objąłem ją ramieniem.
-Ja to nieśmiertelny muszę być. Tyle wypadków przeżyć! -wyjąłem telefon, w tym samym momencie zadzwoniła moja matka. Awanturowała się że uciekłem ze szpitala.
-Nie, nie mamo. Nie uciekłem. Tak, zostałem wypisany. Nara -rozłączyłem się, i wyłączyłem telefon. Spojrzałem na Kamę, śmiała się.
-Mówiłem że mama jest nadopiekuńcza! Nie mogę się doczekać kiedy pojadę do stajni, ostatni raz tam byłem kiedy.... kiedy zostawiłem list w siodlarni. -zamknąłem na chwilę oczy. -Wiesz co?
-Nie nie wiem. Co? -zapytała patrząc na mnie z uśmiechem.
-Nie mógłbym mieć lepszej dziewczyny -również się uśmiechnąłem i pocałowałem ją w czoło.
<Kama?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz