KIELISZEK, MOŻE DWA...
Zanim zdążyłem zareagować na wydarzenie sprzed chwili, kątem oka zauważyłem, że inni już odjeżdżają na swoich koniach. Wpadłem na pomysł, ale musieliśmy jeszcze pojechać na naszych koniach do stajni. Więc powiedziałem to Sam, ta odwiązała konie i pojechaliśmy.
- Zobacz, jaki duży księżyc...
Szepnąłem kiedy stępowaliśmy spokojnie. Dziewczyna wyrwała się z chwilowego zamyślenia i zaśmiała się.
- Tylko chciałem być romantyczny, nie doceniasz moich wysiłków?
Powiedziałem udając, że się obraziłem.
- Nie z tego się śmieję, niewaaażne.
Machnęła ręką i jakby automatycznie przeszła w galop. Mój Arant niestety musiał się rozkłusować, zanim zagalopował. Rów, drugi, trzeci, koniec. Dwa metry galopu, przechodzimy do stępa, zsiadamy z koni. Rozsiodłujemy je patrząc cały czas na siebie...
- Yui...
Powiedziałem cicho, kiedy zostaliśmy razem. Widziałem, jak się uśmiechnęła i zamykała boks konia. Zawołałem ją szybko i wszedłem do jednego z boksów.
- Tak?
Spytała.
- Też mam swojego konia. Ty aż dwa, ale mojego niedawno zajeżdżono...to Bianke. Jeszcze niebyt jest przyzwyczajona do mojej obecności, ale się do mnie przywiązuje. Joing - up poszedł gładko, za pierwszym razem podeszła i poszła za mną.
Opowiadałem głaszcząc delikatnie klacz. Samanta podeszła do niej pewnie, ale pomału i dała marchewkę głaszcząc ostrożnie zaraz po tym.
- Milutka.
Powiedziała i zaprosiłem Ją do domu. Zgodziła się. Pojechaliśmy taksówką, było już całkiem ciemno. Otworzyłem dom. Weszliśmy do salonu, a ja otworzyłem szafkę z alkoholem.
- Napijemy się? Wiesz, tak za Nas.
Uśmiechnąłem się.
<Sam?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz