PIERWSZY DZIEŃ W STAJNI
- Wiesz... jestem kaskaderką. Lubię energiczne i "dzikie" konie. Mam nadzieję, że są tutaj jakieś stajenne diabełki? - Zapytałam z lekkim uśmiechem.
- Owszem. W tym wypadku mogę polecić Arant de Fonse. Ale muszę mieć pewność, że nad nim zapanujesz. - Odparł.
- No cóż, jeżdżę od 3 roku życia, więc chyba nie jestem taka słaba? - zruszyłam ramionami. - No dobrze, gdzie jest jego boks? - Zapytałam.
- Tam... idziesz prosto, skręcasz... po prawej stronie będzie duży, jasny koń.
- Dobrze. To jakby coś czekam pod dębem, tam gdzie cię obserwowałam. - Posłałam chłopakowi uśmiech i poszłam żwawym krokiem na poszukiwania Aranta. Po chwili moim oczom ukazał się duży, muskularny koń, spoglądający na mnie jak na wroga. Był trudny. Bardzo. Czułam to.
- Arant de Fonse... - Otworzyłam zasuwę drzwi i weszłam do boksu, wyprowadzając zwierzę. Szybko wyczyściłam mu kopyta, po czym poszłam po jego ekwipunek. Ostrożnie położyłam siodło na jego grzbiecie. Nie znałam konia, więc musiałam z nim uważać. Delikatnie podciągnęłam popręg, wyprowadziłam konia na zewnątrz, spuściłam strzemiona i zwinnie wślizgnęłam się na jego grzbiet. Byłam bardzo lekka, więc zapewne w ogóle nie czuł ciężaru. Zapewne pozbyłby się mnie, gdybym nie miała doświadczenia. Zebrałam wodze, czułam, jak stawia opór. Ruszyłam stępem. Zwierzę zaczęło machać głową w górę i w dół, próbował się wyrwać, ale mu nie dałam. Max już na mnie czekał.
- Trochę ci to zeszło. - Stwierdził.
- Nie znam konia, więc musiałam uważać. Są konie, które może spłoszyć zbyt gwałtowne zarzucenie siodła. - Arant odskoczył w bok, zarzucił łbem.
- Spokój... - Powiedziałam twardym, spokojnym głosem. Ogier nie uspokoił się ani trochę.
- Miał już dzisiaj dwa treningi. Skąd on bierze tyle siły... - Chłopak się zaśmiał.
- No cóż... może za dużo jabłek? - Zaśmiałam się. - Słyszałam o koniach, które szaleją po jabłkach, marchewkach... - Dodałam z szerokim uśmiechem.
- Dobrze, ruszajmy. - Chłopak odwzajemnił uśmiech i pogonił konia do kłusa. Arant de Fonse wystrzelił w przód, niemal przechodząc do galopu. - Trzeba przyznać, koń trudny. - Stwierdziłam. - Galop? - Zaproponowałam. Chłopak potwierdził i ścisnął boki swojego konia łydkami, ruszając sprężystym, miękkim galopem. Arant de Fonse ruszył w przód niczym torpeda, niczym niepowstrzymana. Pełny siad był niemal nie do wysiedzenia, więc przeszłam do półsiadu.
- Ale ten koń ma speeda! - Powiedziałam podekscytowana, gdy jechaliśmy już spokojnym stępem. Zwierzę był całe mokre i chyba nie miało już siły ze mną walczyć.
- Heh, coś o tym wiem. - Chłopak uśmiechnął się do mnie.
Max? (:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz