sobota, 2 kwietnia 2016

Zawody -Szukanie lisa -Max -Bandeere

Wskoczyłem przed stajnią na Bandeere'go i dociągnąłem lekko popręg z jego grzbietu. Strzemiona uregulowałem na dość krótkie, to pierwszy teren i tak jakby zawody na nim. Mój koń dziś nie był w najlepszym humorze, poza tym jak zawsze był uparty jak osioł. Nie wiem, czego mam się spodziewać. Ogier jest odwrotnością posłusznego Magnata - odważny, uparty i nieprzewidywalny. Nie obawiałem się jednak jazdy na nim, a bardziej 'reakcji otoczenia na nowy obiekt' czyli co będzie straszne, a co daruje sobie straszenia mojego konika. Czasami mam wrażenie, że przez tą jego maść wyglądam jak indianin na dzikim appaloosa. Poczekałem na innych, niech dobrze się przygotują. Mój koń był tak kolorowo ubrany, że można pomyśleć iż jadę na jakieś zawody ujeżdżeniowe, czy skokowe, a nie na zwykłe szukanie czerwonej wstęgi...może być w sumie ciekawie... Po chwili namysłu stwierdziłem, że nie, to nie będzie zwykłe szukanie lisa, bo przecież z tym koniem wszystko jest bardzo urozmaicone i...ach, po co gadać, chyba wszyscy się już domyślają, o co chodzi. Wszyscy byli już gotowi. Ruszyłem stępem wraz z innymi uczestnikami konkursu szukania lisa. Był to Hugh i Hailie. Tylko trójka, no cóż, zdarza się. Stępowaliśmy razem, aby przy kłusie rozejść się i w samotności szukać 'lisa'. Kiedy tylko zadecydowaliśmy o tym, że chcemy się rozdzielić, zaczęło się...mój ogier zaatakował Finkę, która była w rui, ale jakoś z tego wybrnąłem. A raczej Hailie, bo to ona odjechała. Spróbowałem być daleko innych, bo w sumie te tereny nie wyglądają na małe, warto się rozdzielić. Usłyszeliśmy kilka strzałów. Nie wiem dokładnie, co to mogło być, ale tak przestraszyło mojego konia, że stanął dęba i szukając miejsca ucieczki chciał zacząć cwałować. Musiałem go jakoś opanować, bo już prawie wpadł w drzewo. Zatrzymałem go na chwilę, aby się uspokoił i pogłaskałem. Był jeszcze młody i miał prawo bać się różnych rzeczy właśnie typu strzałów i szelestów. Szepnąłem mu jeszcze do ucha, że jest mądrym koniem i wie przed czym uciekać, tak dla dodania otuchy. I tak mnie nie zrozumiał, ale wiedział, że to pochwała. Ruszyłem jeszcze na chwilkę stępem rozglądając się, czy aby nic mi nie umknęło. Wzrok stanowczo u mnie przoduje. Patrzyłem z przekonaniem na każdą gałązkę, jakby to akurat ta była tą właściwą, na której skrywa się 'lis'. Nagle poczułem, że koń wyszarpał mi z dłoni wodze i ruszył żwawym kłusem. Ech, Band, co ty wyprawiasz...nie dasz się przyjrzeć. No dobrze, pojedźmy zapewne za zapachem Finki, bo nie mam innej opcji jak grzecznie go słuchać, lub zeskoczyć z konia. To drugie zazwyczaj kończy się czymś nieoczekiwanym, wolałem więc na przekór pewnie jego woli siedzieć i uważać, aby nie dostać gałęzią w twarz. Ku mojemu zdziwieniu koń zatrzymał się w środku lasu i wypróżnił się. Bardzo śmieszne, Bandeere... W tym czasie złapałem szybko wodze leżące bezwładnie za jego uszami. Zanim zdążyłem je skrócić, ten wyrwał się dzikim cwałem i poleciał. Miałem już jak nad nim zapanować, więc skróciłem wodze tak, aby między jego pyskiem, a moimi dłońmi było około pięciu centymetrów. Opierałem się najmocniej jak tylko mogłem zdołać w tył siadając w siodło. Niezbyt wiele to dało, bo koń przeszedł sobie do galopu. Ja patrzyłem dookoła. Nie zawracałem sobie głowy jego sztuczkami na wyrwanie się, czy dębowanie, baranki i tym podobne, które wykonywał, kiedy tylko spuściłem z konia wzrok. Cóż, nic nie udało mi się znaleźć zamiast czarnego kawałku materiału zawiązanego ciasno wokół cienkiego drzewa. Wtem z zamyślenia wyrwało mnie potężne kopnięcie w tył. Złapałem się szyi konia i znów przeszedł w galop. Co się dziś z nim dzieje? W sumie, to co zazwyczaj... Udało mi się nie spaść i wsiąść znów na jego dumny grzbiet. Udało mi się go zatrzymać, ukarać i jeszcze dociągnąć popręg za wyraźnymi protestami mojego konika. Przytrzymałem ogiera, aby nie ruszył się ze stój. Tak bardzo chcesz się wygalopować, koniku? Mam dla ciebie w takim razie ofertę nie do odmówienia... Uśmiechnąłem się szyderczo i po prostu byłem na niego już zły. Wielką satysfakcję sprawiało mi to, że mogę dać mu w kość malutkim treningiem skoków w cwale... Kilka przewróconych drzew ukazało się naszym oczom. Może i on nie zwracał na nie uwagi, zaś dla mnie były jedynym ratunkiem. Przyspieszyłem z galopu do cwału i zanim koń się zorientował już musiał skoczyć pięć potężnych przeszkód na skok - wyskok. Pierwsza - o mało się nie zabił, druga - również i tak do piątej przeszkody w postaci wielkiego, zwalonego drzewa. W tym kawałku lasu pełno tu takich drzew. Pewnie niektóre przewróciły burze, inne zapewne ktoś przepiłował inne same się przewróciły. Przeskoczył te pięć drzew jeszcze kilka razy i odechciało mu się brykania. Teraz musiałem dać mu coś do picia. Wyciągnąłem z plecaka butelkę z wodą i na chwilę zszedłem z jego spoconego grzbietu. Znalazłem też jakąś suchą trawę, którą go powycierałem. Poklepałem go, bo przecież odwalił kawał dobrej roboty. Może i nie znajdziemy wstążki, ale przynajmniej dobrze się bawiliśmy. Dałem mu trochę odpoczynku, bo takie szukanie było wyczerpujące. Po kilku minutkach znów wskoczyłem na niego siadając dość miękko w jego zabłocone siodło. Nie miałem nadziei na znalezienie 'lisa', ale nie zamierzałem się też poddawać. Pewnie już ktoś cieszy się zwycięstwem, bo wziął posłusznego i milutkiego konika, a ja miałem to złośliwe i nieprzewidywalne, chytre, odważne stworzenie. Chociaż, to może tylko pozór, a młody Bandeere wyrośnie na takiego Magnasia, czy Bianke...oby nie wdawał się w Sawę. Kiedy tak myślałem na przemian o moim koniu i o czerwonej wstążce, stało się coś całkowicie nieoczekiwanego. Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Pociągnąłem konia lekko za prawą wodzę - ten natychmiast skręcił w prawo. Zagalopował delikatnie na trzy przewrócone pnie. Na serio, chce mu się jeszcze skakać? Z niezadowoleniem prychnąłem i usiadłem w półsiad. Przed samą pierwszą przeszkodą koń zwolnił do kłusa i podniósł z gracją przednie nogi skacząc nad dość grubym pieńkiem - jak nigdy! Stanął między pierwszą, a drugą przeszkodą i czekał. Rozejrzałem się dookoła, a kiedy spojrzałem w górę... stanął dęba. Wyciągnąłem rękę w górę i zerwałem kawałek gałązki z czymś, co odbijało się od słońca. Spojrzałem na swoją dłoń, ale chwilowo zaślepiło mnie słońce...
Czy to mogła być ta wstążka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy