Dziś pierwszy raz od 2 dni pokazało się słońce. Co za tym szło podniosła się temperatura, wiosna zaczęła się na dobre. A co idzie za TYM? Owady! Całe mnóstwo owadów! Między innymi gzów i much końskich.
Już po przyjeździe do stajni i patrząc na padoki zauważyłam, że konie nerwowo machają ogonami starając odpędzić się od tego natręctwa.
Już widziałam całe popołudnie spędzone na szarpaniu się z końmi przy spryskiwaniu ich sprayem przeciwko tej pladze.
Na szczęście mieliśmy kilka derek siatkowych, więc mogłam oszczędzić sobie konie takie jak Arant czy Szarant, z którymi nie skończyłoby się to dobrze.
Frisbby i Nimfa poszły dość łatwo, zabawa zaczęła się przy Dundze, która prawie wyrwała mi rękę z barku, kiedy odskoczyła przy pierwszym pryśnięciu (doświadczenie pokazywało że przywiązywanie koni do koniowiązu nie jest najlepszym rozwiązaniem). Nie wspominam nawet o Rosalett i Wogattim.
Ale udało się, dotrwałam do wieczora. Okazało się, że dzisiaj było urwanie głowy z jazdami. Niestety ominęła mnie przyjemność wprowadzania początkujących w tajniki jeździectwa (nie mam zbyt dobrego podejścia do dzieci).
Pod koniec dnia zabrałam Nimfę na lonżę, tym razem na gogue. Klacz przyjęła go o wiele lepiej niż wodze pessoa, może nie powinnam używać na niej tak ostrego patentu, ale nie mogę patrzeć jak klacz szura nogami za sobą.
Zeszłyśmy o 19, czyli klacz miała godzinę na odpoczynek przed kolacją. Tym razem karmiłam tylko ja i Rosal, ale dzień był spokojny i w końcu mam siłę żeby popracować z Cannibal'em!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz