Moim ulubionym dniem tygodnia był zdecydowanie piątek. Przebijał wszystkie dni swoją dźwięcznością nazwy jak i tym, że był to ostatni dzień pracy przed weekendem. Wstałam w ten jakże cudowny dzień i pierwszą rzeczą jaka wpadła mi na myśl było pojechanie do Stajni i popracowanie tam, więc ogarnęłam się i autobusem udałam się do pracy. Na miejscu przywitała mnie Rosal, która ujeżdżała jakiegoś młodego ogiera i powiedziała, że skoro chcę pracować to powinnam... I tu zaczęła wymieniać długą listę, co robić, czyli poradnik dla żółtodziobów. Przytakiwałam na każdy punkt, słuchając jednym uchem i myśląc jak długo będę to wszystko robiła. No nic, po wysłuchaniu wzięłam się do roboty. Poszłam do stajni i wyprowadziłam konie na łąkę, następnie weszłam do budynku i zaczęłam wyrzucać gnój. Umyłam boksy, zmieniłam im siano, wsypałam paszę i nalałam wody do poidła. Po tym, umyłam jeszcze podłogę w stajni i wprowadziłam konie do czyściuteńkiego budynku. W końcu skończyłam, po 2 godzinach pracy.
"Jednak nie było to takie proste jak się zdawało" - pomyślałam, ocierając pot z czoła i wracając do mieszkania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz