RODZINNE SPOTKANIE
W czasie, kiedy Sam jechała do weterynarza myślałem. O czym? O psie, który właśnie kąsał mnie w rękę. Krzyknąłem na niego tylko i popatrzyłem z wyrzutem. Odwróciłem się. Zaczął gryźć mnie po łydkach. Kopnąłem go drugą nogą, aż odleciał do drzwi. Musiał mieć jakiś słaby punkt, czegoś się bać. Wtedy klasnąłem mu przed nosem. Pies jak poparzony odskoczył i patrzył na mnie jak szczenię. No tak, gwałtowne ruchy. Wtem do pokoju wszedł nieświadomy swego błędu Bradley. Flash rzucił się i na niego. Wiedziałem co robić. Stanąłem przy Flash'u, który miał zęby zaciśnięte na łapie piszczącego bordera. Otworzyłem siłą jego pysk i zamachnąłem się udając, że chcę go uderzyć.
- CO TY ROBISZ?! WYPIEPRZAJ NA DWÓR! NIE GAP SIĘ, TYLKO LEĆ!
Udawałem, że chcę go kopnąć, po czym zatrzymałem nogę. I tak kilka razy, zanim uciekł z podwiniętym ogonem. Zamknąłem dokładnie jego klatkę i ubrałem mu wcześniej kaganiec. Popatrzyłem na Bradley'a. Nie miał poważnych ran, kilka ugryzień na boku. Przetarłem je papierem z wodą utlenioną i po wszystkim. Oszołomiony pies położył się na moich nogach. Był smutny. I przestraszony. Uspokoiłem go trochę i zadzwoniłem do Sam.
- I co?
Westchnąłem tylko.
- Jak mogłeś go wziąć z tego schroniska?!
Krzyknęła.
- Sam, a jakbyś widziała konia jadącego na twoich oczach wprost do rzeźni, nawet jeżeli byłby to koń, który kopałby inne, czy nie wzięłabyś go?
- Ale to jest pies!
- To też jest stworzenie!
- TO NAUCZ JE ŻEBY NIE GRYZŁO!
- Nic z tego. Można go jedynie odstraszać. Panicznie będzie bał się domu i nigdy tu się nie zbliży. A ogród niech sobie będzie jego, przecież i tak chodzimy z psami na spacery.
Rozłączyłem się i czekałem aż przyjedzie.
<Sam?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz