czwartek, 7 kwietnia 2016

Od Max'a -PRACA

PRACA

Dziś nie wstałem wcześnie. Wręcz bardzo późno i nie wiedziałem na którą jest pierwsza jazda. Sam już gotowała jajecznicę na śniadanie, a ja w tym czasie ogarnąłem się z grubsza, czyli umyłem i ubrałem. No dobra, trzeba było też od czasu do czasu spojrzeć na włosy. A przynajmniej wypsikać je jakimś śmierdzącym sprayem. Ble, że tak dużo ludzi to kupuje...
- Chodź na śniadanie. Nie udawaj, że się czeszesz.
Zaśmiała się Sam.
- No...a co?
Nie zwracałem na nią większej uwagi starając gapić się w lustro. Ta podeszła do mnie i popchała mnie lekko w stronę kuchni.
- Weź się ogarnij i idź na śniadanie. Dziś masz pierwszą jazdę na dziesiątą. Jest za piętnaście, więc nawet nie zdążysz wyprowadzić psów.
Westchnęła dziewczyna i dodała tylko żebym jadł.
- Dobrze mamoooo!
Jak zwykle robiłem jej na złość.
- Wiesz co...też mogę być wredna.
Przymrużyła oczy. Znałem Yui i nie zaprzeczę, że czasami najmilsza nie jest.
- No wiem...
Odwzajemniłem wzrok. W tym momencie parsknęła nieoczekiwanie śmiechem.
- Spiesz się.
Rzuciła tylko i poszła na górę. Po śniadaniu tylko nakarmiłem psy i pojechałem do stajni. W momencie, w którym stałem w korku przy zepsutych światłach zadzwonił telefon.
- Tak?
- Dzień dobry, ja mam jazdy na dziesiątą. Mogę przygotowywać konia?
- No pewnie, masz dziś do jazdy Rose.
- Ok, to ja już go czyszczę.
Rozłączyła telefon. W tym momencie światła zastąpił policjant stojący na skrzyżowaniu od jakiejś minuty. Kiedy mogliśmy jechać, oczywiście mnie się za pierwszym razem nie udało. Dopiero za drugim przyjechałem z dwadzieścia na godzinę nie budząc niepotrzebnie podejrzeń. Przecież przed chwilą siedziałem za kierownicą trzymając w ręku komórkę, co z tego, że akurat stałem w korku. Oni mają się czego czepić. Wreszcie zaparkowałem obok stajni i pospiesznie wysiadłem z samochodu zamykając go. Wszedłem do stajni i popatrzyłem na boks Rose. Był wyczyszczony, a nikogo nie było w boksie. Pewnie poszła po sprzęt. W tym czasie udałem się do swoich koni. Byłem smutny. Musiałem któregoś sprzedać. Bianke, Magnat, Sawa i Bandeere. Moje cztery wspaniałe konie. Z Sawą łączy mnie najmniejsza więź, więc wypadło na nią. Pogłaskałem lekko klacz, a ta prychnęła z zadowoleniem.
- Nawet nie wiesz, co cię czeka, moja mała...
Nagle wpadłem na wspaniały pomysł. Żeby tak nie ubolewać nad stratą klaczy, może ją pokryję? Tak, tylko nadal nie mam odpowiedniego ogiera... Pomyślimy nad tym innym razem. Spojrzałem na Rose, który właśnie pędził ubrany w moją stronę, a za nim biegła dziewczyna. Złapałem konia, który niemal nie kopnął jeźdźca.
- ROSE! Musisz dziś jeździć z batem. Nie bój się prędkości, boi się o własny zad bardziej, niż o jeźdźca, więc nie roztrzaska się w cwale o ścianę.
Zwróciłem się do dziewczyny, a ta prowadziła już konia na ujeżdżalnię. Na małej byliśmy sami. Rozstępowała niezadowolonego tym wszystkim wałacha i szybko kazała mu kłusować. Ten przyspieszał i zwalniał co jakiś czas wyraźnie niezadowolony na widok krzyżaka. Przeskoczył go tylko dlatego, że inaczej dostałby batem. A jeden z batów, ten ze srebrną wstążką na rączce, jest dobry do ujarzmiania dzikich bestii. Tak więc rozbiegała jeszcze konia do cwału (miał być galop) i wałaszek wpędził w kilka przeszkód strącając wszystkie i wiedząc, że jeździec nie ma szans w cwale zmusić go do skakania.
- Ok, rozstępuj i zsiadasz.
Powiedziałem równo po godzinie od rozpoczęcia jazdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy