-Spokojnie.-powiedziałem nachylając się i gładząc klacz po szyi, gdy zaalarmowana kolejną falą applause'u odskoczyła na bok prawie wpadając na innego konia.
Uniosłem rękę w akcie przeproszenia i znowu skupiłem się nad uspokojeniem Pistacji. Skoczyliśmy jeszcze raz małą stacjonatę i wyjechaliśmy z małej hali kierując się w stronę dużej, gdzie rozgrywały się zawody.
Publiczność rozstawiona była na małych ścianach ujeżdżalni i gdy tylko wjechaliśmy Pis odskoczyła na bok i rozciągnęła się w panicznym galopie. Ściągnąłem wodze i zwolniłem wierzchowca. Jury dało nam chwilę, widząc jak zachowywało się zwierzę.
Za każdym razem gdy przejeżdżaliśmy obok widowni koń kładł po sobie uszy i odskakiwał na bok. Zrobiliśmy pełne kółko w kłusie i wjechaliśmy naprzeciwko budki sędziowskiej.
Ukłoniłem się i po dzwonku ruszyliśmy zebranym galopem. Żeby dojechać do pierwszych przeszkód musieliśmy ominąć ludzi i najechać na szereg. Poczułem jak klacz wyrywa się, a potem rozpędza się na przeszkodę.
Przyciągnąłem do siebie ręce, wiedząc że przy tak wyciągniętym kroku nie przeskoczymy poprawnie nawet takiego krzyżaka. Udało mi się ją zebrać, ale nie spodziewałem się że zaraz po skoku zacznie barankować.
Z trudem utrzymałem równowagę, gdy wyrzuciła nogi po raz drugi, po przeskoczonej stacjonacie. Usiadłem w siodło i znowu zacząłem pracowań nad opanowaniem konia, więc nie skupiłem się za bardzo na przeszkodach.
Skręciłem automatycznie, ale mogę się założyć, że wyszedłem przed klacz. Z trudem zmieściliśmy się przy zakręcie, poczułem tylko jak ocieram łydką o stojak triplebarre'a.
Po raz kolejny Pistacja starała się wierzgnąć, słysząc rozmowy osób oglądających (które nie robiły sobie nic z reakcji konia na hałas), ale wbiłem ją ostrogę w prawy bok (nie mocno), aby skupiła się na tym że przed nią nowe przeszkody.
Tym razem szereg był wyższy i trudniejszy, zakończony naszym największym przeciwnikiem - rowem z wodą. Bałem się że wierzchowiec albo się wyłamie, albo skoczy za wcześnie i wylądujemy w środku przeszkody.
Kolejne pociągnięcie za wodze. Czułem, że klacz pode mną nakręca się na przeszkody i znacznie za dużo wyciąga swój krok, ale nie zdążyłem skrócić jej. Koń wybił się znacznie za wcześnie i usłyszałem stuknięcie. Nie wiedziałem czy drąg spadł czy nie, miałem przed sobą większe zmartwienie.
Przed nami pierwszy triplebarre. Wybiliśmy się tym razem w prawidłowym miejscu, a Pistacja zrobiła spory odstęp. Nieuchronnie zbliżaliśmy się do rowu, który jak na nieszczęście znajdował się bardzo blisko publiczności.
-Dalej...-szepnąłem twardo i ścisnąłem konia obiema ostrogami. W tym samym momencie rozległ się huk upadającego krzesła. Poczułem, że Pis spanikowana zwolniła, ale pod moją presją i czując brak innego rozwiązania przeskoczyła.
Nie zwracałem uwagi na to jak i gdzie wylądowała. Poklepałem ją zadowolony po szyi, ale szybko wróciłem na ziemię, przypominając sobie że nasz przejazd dalej trwa. Zrobiliśmy wąski zakręt, kątem oka zauważyłem Sam, która uciszała ludzi.
-Get it!-powiedziałem głośniej niż chciałem i wypchnąłem konia biodrami.
Poczułem pierwsze, drugie i trzecie wybicie. Może usłyszałem stuknięcie kopyt o drągi, ale to nie miało znaczenia. Udało się nam!
Pogładziłem klaczkę po szyi, dziękując jej za jej pierwsze w życiu zawody, przejechane bez wyłamania się. Poszło nam nawet lepiej niż na treningu!
Jeszcze raz wjechaliśmy naprzeciwko sędziów i ukłoniliśmy się. Oddałem wodze koniowi i w tym samym momencie do moich (i konia) uszu dotarła fala gromkich oklasków.
Pistacja galopem wyleciała z hali, a ja zaraz za drzwiami miałem bliskie spotkanie z brukową ścieżką. Przynajmniej sędziowie nie widzieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz