poniedziałek, 4 kwietnia 2016

zawody - ujeżdżenie - max - magnat

Wdech, wydech, wdech, wydech. Muszę nieco uspokoić siebie i konia, bo obydwoje nie byliśmy przekonani, co do udanego startu w tych zawodach. Właśnie wchodziłem na rozprężalnię. Stępowałem powoli po całym kole. Mieliśmy pół godziny, aby trochę rozgrzać konie i co nieco sobie przypomnieć. Spojrzałem jeszcze na kartkę, przeczytałem wszystko, po czym rzuciłem ją Rosal, która podała mi ją na prośbę. Myślę, że czas, aby Magnat wykłusował się, zebrałem więc nieco wodze i ruszyłem lekko anglezując. Stanowczo, nie był to jego najlepszy dzień... Tego właśnie się obawiałem, koń ten jest nieokrzesany i choć dobry do współpracy, niekiedy nie słucha się tak, jak powinien. Próbowałem go zbierać i wyciągać, przekątna i żucie z ręki. Po jakimś czasie przeszliśmy do galopu. O mało nie wpadłem na kłusującą Lolę, której jeździec najwyraźniej mnie nie widział. Wyprzedziłem więc ostrożnie Hailie i galopowałem galopem wyciągniętym. Dumaj również już galopował, a Lola jeszcze kłusowała w środku. Po jakimś czasie usłyszałem swoje nazwisko. Serce skoczyło mi do gardła i zdążyłem tylko zwolnić konia do kłusa. Kłusowałem do tego momentu, w którym każdy jeździec próbuje przypomnieć sobie co teraz. Zadzwonił przeklęty dzwonek. Byłem przy C, więc musiałem szybko dokłusować do B i wjechać galopem zebranym poprzez A do X. X, X, X... Zjedź w lewo, koniu, Magnaś, szybciutko, tatuś prosi...nieeee. Minęliśmy linię środkową, wzniosło nas na prawo. Ukłoniłem się i pojechałem kłusem, który miał być kłusem zebranym. Magnat rwał do przodu i jedyne co udało mi się wykonać to kłus pośredni, zamiast zapewne wyciągniętego. W tym momencie byłem na siebie zły, że nie potrafiłem opanować mojego konia i w sumie od początku popełniam tak błahe błędy. Koniec sielanki, chcę to jakoś przejechać. Przy C trzeba było skręcić w lewo i jechać od H do B kłusem pośrednim. No, wreszcie to się udało. Po małych błędach poszło dość gładko. Kłus zebrany w B tym razem się udał, co pocieszyło zapewne i mnie i bardziej już rozluźnionego konia. Koło w B było chyba nieco za małe, ale dość ładne i - co najważniejsze - okrągłe. B do F łopatka, która również wyszła wręcz fantastycznie. Koń wydawał się dość skrętny, czego wcześniej nie miałem okazji zauważyć. Zamyśliłem się trochę podczas łopatki, bo nigdzie się Magnacik nie spieszył. Wreszcie przyszła kolej na kłus zebrany od P do A. Był to momencik, ponieważ te punkty nie są od siebie daleko, a wydawało się to wiecznością. Stres zżerał mnie od pierwszego momentu, ale wyluzowałem się czując, że na razie wszystko jest dobrze. W A wjechaliśmy już dość prosto na linię środkową i teraz musieliśmy wykonać ciąg w prawo DB. Wyszło równie dobrze, co zaskoczyło mnie, bo Magnat zazwyczaj odmawia ciągu w prawo, zaś w lewo powinien pójść jak z płatka. Niestety, okazało się to nieprawdą, koń zamiast ciągu w lewo z początku ustępował od łydki. Jednak po kilku kroczkach ustępowania dało go się namówić, a raczej zdrowo zmusić do ciągu. Tak Magnaciku, wiem, że chcesz już galopować, ale jeszcze nie czas. - Na tę myśl uśmiechnąłem się. To było typowe dla tego ogiera. G - na linię środkową i C w prawo. Wszystko ślicznie wykonane. Odczuwałem wiele emocji, raz to myślałem, że już nam się nie uda, raz - że wszystko jest perfekcyjnie. Szczęście i zawód za każdym razem. M do E jedziemy kłusikiem pośrednim. Umh, Magnaciku, nie wybijaj. Mocniej przycisnąłem kolana do poduszek kolanowych i lekko stuknąłem konia batem. Zauważyłem literkę E tuż obok nas, natychmiast kazałem koniowi zebrać kłus. Zacząłem też kręcić koło. 8 metrowe koło, a raczej wolta tym razem była idealna, taka w sam raz. Przy literze E zacząłem łopatkę do wewnątrz do litery K. Zanim zdążyłem się zorientować, co dokładnie jest nie tak byliśmy już w połowie drogi. Koń był za bardzo zgięty w wewnętrzną stronę i sztywny w potylicy - odruchowo chciałem to poprawić, kiedy okazało się, że za dwa kroki kolejne punkty przejazdu. Nie koncentrowałem się już na tym błędzie, ale prawidłowo zebrałem konia i doprowadziłem go idealnie do A. Tam zaś zatrzymanie i nieruchomość. Zawsze przy nieruchomościach liczyłem w myślach do pięciu, po czym cofnięcie pięć kroków. Po trzecim kroku zorientowałem się, że jestem sztywny i zbyt odchylony, co było efektem próby nakłonienia konia do cofania. Ruszyliśmy kłusem zebranym i tak do F. FXH - dodanie do kłusa wyciągniętego. Słyszałem przy tym ćwiczeniu szybki i mocny stukot kopyt mojego wierzchowca. Ta część z pewnością ucieszyła mojego ukochanego konia - tylko marzy, żeby przy odrobinie nieuwagi mógł pohasać sobie po piaszczystej ujeżdżalni. Jednak ze względu na to, że jest koniem posłusznym, nie robi tego. Z zamyślenia wyrwała mnie litera H, do której mieliśmy już tylko dwa małe kroczki. Pociągnąłem więc szybko za wodze, aby koń przeszedł do kłusa zebranego. Max...nie dumaj nad wszystkim innym, tylko nie nad przejazdem! Do kłusa zebranego od H do C byłem już całkowicie skupiony. Koń dyszał już, bo przejazd był dość długi, ale się nie poddawał. Ogierku, jeszcze galopy. - pomyślałem dojeżdżając do C. Wreszcie chwila stępa. Najpierw stęp pośredni od literki C do między M, a G. Tak mniej więcej. Przed G stęp zebrany, też koń temu nie protestował. Przy G półpiruet w prawo, no i się zaczęło...z początku koń nie przestawił tylnych nóg, ale dwa kroki przodem dalej - jego zad już się uruchomił. Ok, teraz stęp pośredni do M. Nadal stęp pośredni, od przejścia w C do przejścia do stępa wyciągniętego w literze M. MRXV stępem wyciągniętym, w sumie wszystko w stępie zazwyczaj było dość proste, można było się lepiej skoncentrować na dokładności zadania. W literze V znów stęp pośredni i teraz znów będzie ciekawie. Zaczynamy galopy - to, na co mój koń czekał od początku. Najpierw galop zebrany - jeszcze bez zbędnych błędów. Od A do X trzeba było wykonać serpentynę - początkowo z galopu, później z kontrgalopu. Koń nie zmieniał nogi, na co westchnąłem z ulgą. W X samowolnie zmieniłem nogę w galopie z kontrgalopu do kontrgalopu. Kolejna serpentyna, gdzie poczułem dziwny niepokój. Uwagę konia zwróciło coś, od czego szybko odwróciłem jego wzrok. Zanim zapewne się spłoszył. Od C do M pojechaliśmy galopem zebranym. Teraz muszę dodać, aby od M do V wyszedł mi galop pośredni. Niestety, koń dostał za mało łydek i nie zdążył wydłużyć kroku do V... Chociaż miał na to bardzo dużo czasu, ten nadal drobił. W tej chwili zrozumiałem, że mam za krótkie wodze, a przecież Magnat jest koniem, który bez wyciągnięcia swojej nieproporcjonalnie długiej szyi nie wydłuży kroku. Zaczynamy kontrgalop od V do K. Wyszedł, nie zmieniał niepotrzebnie nogi. Bo dopiero przy K należy celowo to zrobić. Z uśmiechem na twarzy przestawiłem ustawienie nóg i lekko docisnąłem. Znów jedziemy galopem zebranym od K do A, więc tylko niewielki kawałeczek drogi. Dosłownie jeden zakręt. Umh, jak w galopie ciężko się jest skoncentrować... Co teraz? Dojeżdżałem już do A jak najbardziej zbierając konia, aby mieć więcej czasu na myślenie. Przecież, na linię środkową i w L zaraz wolta. Wjechałem na linię środkową, dość prosto i przy samym L wykonałem woltę w lewo. 8 metrów, chyba było dobrze... Miałem nadzieję na to, że było dobrze. Ok, teraz zbieram konia i jadę na sam środek - na X. Kiedy tam dotarliśmy koń musiał zmienić nogę. Znów przestawiłem łydki i docisnąłem boki ogiera. Na momencik muszę go zebrać do I. Udało się, super, teraz w I woltę w prawo. Znów trochę zawahałem się, co do jej wielkości, ale myślę, że była w sam raz. Galop zebrany do G. Również udał się w stu procentach, ach, ta prościutka figura Magnasia... Teraz trzeba ponownie zmienić nogę w galopie, bo jakżeby inaczej, więc powtórzyłem działanie zmiana nogi - łydka. I od C...w prawo? Nie, nie...w lewo. Tak, w lewo, już sobie przypominam... Od H do P galop wyciągnięty, który wyglądał prawie jak cwał - w ostatniej chwili przekonałem konia, że nie, nie ma stawiać czterech kroków. Tylko trzy porządne, wyciągnięte kroki. I w P trzeba konika zebrać w galopie, czego jednak konik nie chciał, więc było małe opóźnienie. Z dwa foule za P wreszcie się zebrał. Przejście w H nie było płynne, zaś w P całkowicie się udało. Od P do F miał być kontrgalop - i jest. Udał się, od samego przejścia. Może dwa foule w kontrgalopie i natychmiast zwolniłem konia do kłusa zebranego. Przy A za szybko wjechałem na linię środkową - dobre dwa metry za daleko. Znowu. Jej, muszę poćwiczyć wjazd na linię środkową, przecież tak mało ujeżdżenia trenuję! Wolę skoki, nie jestem precyzyjny... Od D do I kłus pośredni, który dość dobrze wyszedł mnie i mojemu wierzchowcowi. Od i do G kłus zebrany. No, zbieraj się, zbieraj...za późno. Ale było, na małą chwilę. Tak bardzo skoncentrowałem się na tym, żeby zebrać ten kłus, że zatrzymałem się aż o trzy kroki za literą G! Nie wybaczam sobie tego. Wyciągnąłem rękę w bok i skinąłem głową. Myślę, że było w tym dużo błędów, ale przecież liczy się więź między koniem, a jeźdźcem - inaczej nie byłbym tu dziś z tym wspaniałym małopolakiem. Dałem mu luźną wodzę, poklepałem po szyi i weszliśmy na rozprężalnię, by nieco postępować, zanim cały mokry koń wejdzie do swojego boksu, a rano trzeba będzie do szorować...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy