Od kiedy weszłam do boksu wałach wiedziałam, że to nie będzie łatwy przejazd. Wyciągnęłam go z boksu siłą, prawie pchając go do koniowiązu.
Udało mi się go wyczyścić i zaczęłam siodłać. Przeciągnęłam popręg i zaczęłam go mocniej dociągać, kiedy Rose zdenerwowany znakiem, że trzeba będzie pracować, podniósł nogę i najmocniej jak mógł tupną nią, trafiając w moją nogę.
-Aaaaa!!! Rose, ty cholero! Ośle głupi, przerobię cię kiedyś na kiełbasę!-wydarłam się, starając się podnieść jego masywną nogę.
Doskoczyłam do ławki pod stajnią i ściągnęłam buta. Gdy tylko ściągnęłam but, zauważyłam że cała moja skarpetka jest zakrwawiona. W tym samym momencie podszedł do mnie Hugh. Ściągnął mi skarpetkę i odsłonił głęboką ranę.
-Chyba nici z przejazdu.-powiedział kręcą głową mężczyzna.
-Nie! Przejadę ten głupi parkur, chociaż miałabym schodząc ryczeć z bólu, rozumiesz? To dobrze, a teraz pomóż mi osiodłać tą krowę i wsiąść na nią.-syknęłam, zakładając z powrotem oficerki.
Hugh założył koniowi ogłowię, a ja poszłam po ostrogi, z których chciałam zrezygnować, ale nie wyobrażałam sobie pchania tego muła z obolałą i spuchniętą stopą.
Wsiadłam na zwierzę i już przy ruszeniu do stępa pojawiły się problemu. Wzięłam palcat i strzeliłam nim mocno o jego zad. Rose, szurając kopytami, doczłapał się do rozprężalni.
Kłus nie obył się bez wypychania wałacha z całych sił, przynajmniej tych, które posiadałam przy nadwyrężonej kostce. Koń widocznie nie chciał dziś współpracować.
Galop prędkością przypominał kłus i to wolny.
Pierwsze przeszkody okazywały się wysokościami nie do przebycia bez zrzucania drągów lub zatrzymywania się tuż przed nimi.
Nie zauważyłam nawet, kiedy przyszła nasza kolej. Ukłon, dzwonek i zaczęło się. Prawie kopnęłam w boki zwierzęcia, żeby ten zagalopował ze stępa.
Przy pierwszej przeszkodzie na początku myślałam, że przewróciliśmy ją razem z drągami, ale nie miałam czasu żeby sprawdzić. Wystarczało mi myślenie nad ostrym, kującym bólem stopy i wielkiej niechęci Rose'a do współpracy.
Stacjonata ku mojemu zaskoczeniu poszła gładko, ale i tak dało słyszeć się stuknięcie kopyt o drewno. Poczułam jak po raz kolejny zwalniamy.
~O nie, nie tym razem~ pomyślałam i wbiłam prawą ostrogę w bok konia, który zarzucił łbem i przyspieszył raptownie.
Wyciągnął krok i polecieliśmy gładko nad przeszkodą, pierwszy raz zostawiając nad nią zapas. Usiadłam w siodło i ścięliśmy ostro zakręt żeby nadrobić czas.
Po raz kolejny dołożyłam mocno łydki, a palcat powędrował do zadu konia. Ten po raz kolejny wielce oburzony i robiąc mi łaskę zaczął odpychać się szybciej od podłoża. Szereg poszedł szybko i sprawnie. Nie skupiłam się nad tym, czy otarliśmy o drąga, bo przed nami chyba największe wyzwanie - rów z wodą.
Szturchnęłam konia delikatnie ostrogą, aby skupić większą uwagę na zbliżającej się przeszkodzie. Nasze tempo w końcu się zrównoważyło i galopowaliśmy idealnie. Przez chwilę przemknęło mi przez głowę, że Rose wyłamie się przed wodą, bo nerwowo zadarł głowę do góry, ale ostatecznie udało nam się (może nie w najlepszym stylu) pokonać przeciwnika.
Pochyliłam się mocniej w półsiadzie, przyspieszając konia maksymalnie. Przed nami skok-wyskok. To chyba szło nam najsłabiej, bo o ile w rowie często zdarzały się wyłamania, tak tutaj w całości udało nam się pokonać je może dwa razy, a resztę zatrzymywaliśmy się w połowie, lub przed przeszkodami.
-Dalej!-powiedziałam pewnie i usiadłam w siodło, pompując konia łydkami.
Pierwsza, druga i trzecia przeszkoda pokonana! Nie zwróciłam uwagi czy dobrze, euforia wzięła górę. Z wielkim bananem na twarzy klepałam wałaszka po szyi i dziękowałam mu.
Ukłon przed sędziami i zjazd. Teraz tylko czekamy na wyniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz