PIERWSZY DZIEŃ W STAJNI
Pierwszy dzień w stajni. Nowej stajni. Wynajmuję domek w pobliżu, aby wreszcie wyprowadzić się od rodziny. Nie cierpię moich młodszych sióstr. Chociaż Felix - mój starszy brat, chociaż on brał mnie na poważnie. Tak oto zaraz po ukończeniu technikum nie idę na żadne studia. Zostaję z końmi z dala od rodziny. Pasuje mi takie życie. No, ale wracając do stajni...wchodząc do niej coś przykuło moją uwagę. Słyszałem nerwowe kopanie w boks i stukot kopyt, które chodziły po całym boksie. Podszedłem w stronę owych odgłosów. Długo gubiłem się między całkiem spokojnymi końmi, aż wreszcie trafiłem na ogiera. Był piękny, rasy achałtekińskiej. Zapukałem spokojnie w boks i przeczytałem to, co pisało na tabliczce. Arant de Fonse. Na te słowa koń popatrzył na mnie niepewnie i zarżał stłumionym głosem. Udałem się do siodlarni, gdzie zobaczyłem szczotki, a siodło, które leżało na stojaku z napisem Arant, wyglądało na dawno nie używane. Zakurzone, oprócz tego wyglądało jak nowe. No, może raz ktoś się w nim przejechał. Zaś ogłowie jego na pewno było jeszcze świeże. Ani krztyny kurzu, czyste wędzidło...wywnioskować można było z tego, że ten koń to istna masakra. Uśmiechnąłem się do siebie. Natychmiast wziąłem cały jego sprzęt, szczotki oraz kopystkę. Kilka minut błądziłem, ale wreszcie go znalazłem. Stał bez ruchu i patrzył całkiem zadowolony. Najpierw trochę nie chciał być czyszczony, ale po chwili przekonałem go. Po udanym przeczyszczeniu dałem mu kostkę cukru i wziąłem się za kopyta. Przednie, jeszcze ok, ale tylnych za nic nie chciał podać. Wreszcie siłą podniosłem jedno z nich i przywiązałem kręcącego się niespokojnie ogiera. Udało mi się. Przy nakładaniu siodła był już całkiem posłuszny. Tylko z wędzidłem był kłopot. Pół godziny musiałem 'masować mu podniebienie', aby dał się przekonać i otworzył pysk. Dopiąłem jeszcze solidnie popręg i poprawiłem strzemiona. Wreszcie wyprowadziłem konia, założyłem toczek i poszliśmy spokojnie na ujeżdżalnię. Była duża i pusta. Wsiadłem szybko na konia, ten chciał wystartować galopem, jednak udało mi się go jakoś pohamować. Dwa duże koła stępem - więcej koń w takim tempie niestety nie wytrzymał. Musiałem przejść do kłusa i tu udało mi się zrobić z trudem pięć wielkich kół. Wreszcie przeszliśmy w galop. Koń rżał szczęśliwie. Z wolnego galopu zrobił się nagle ostry cwał. Widać było, że ten koń nie jest wybiegany. Nagle otworzyły się ostrożnie drzwi ujeżdżalni.
- Gdzie tak pędzisz?
Usłyszałem kobiecy głos.
- Przed siebie!
Zaśmiałem się. Kiedy koń już zwalniał pozwoliłem sobie na chwilę stępa. Wtedy mogłem dokładnie przyjrzeć się dziewczynie. Obok niej stał piękny, spokojny koń. Czekała, aż skończę cwały i wtedy weszła z koniem na ujeżdżalnię. Pod jej toczkiem kryły się fioletowe, falowane włosy.
- Tak w ogóle...jestem nowy. Nazywam się Max.
Postanowiłem się przedstawić.
- A ja Samanta. Jeździsz na pierwszy ogień na Arancie...?
Zdziwiła się nieco.
- Lubię takie konie. A ty, na jakim jedziesz?
Spytałem schodząc z mojego konia, aby ustawić przeszkodę.
- Dziś na Rose. Chcesz skakać?
Odpowiedziała z lekkim rozbawieniem.
- Czemu nie.
Odmruknąłem zajęty ustawianiem małego najazdu, jakby co. Nie odpowiedziała nic, więc spokojnie wsiadłem na konia, a ten natychmiast zagalopował. Przeszkoda była blisko, ale Arant ominął ją szerokim łukiem.
- Tak pogrywamy? Tym razem ci się nie uda.
Powiedziałem do konia. Ogier był zmuszony przeskoczyć, przy czym tak gwałtownie i nienaturalnie wysoko podniósł zad, że wylądowałem na ziemi. Czułem, że nie wszystko jest dobrze, ale wsiadłem znów na konia i popędziłem na kolejną przeszkodę. Samanta dołączyła do mnie. Skakała pierwsza, za Rosą - Arant. Czułem brak dostatecznej siły w jednej z nóg, aby przekierować konia równo na przeszkodę, ale i tak koń przeskoczył. Zatrzymałem go i dociągnąłem popręg. Postanowiłem już stępować, muszę chwilę odpocząć. Poprowadziłem konia do stajni, po czym ogłowie i siodło wylądowało na stojaku. Popatrzyłem co z moją kostką.
- O k***a.
Wymsknęło mi się, kiedy na niej stanąłem.
- Co się stało?
Usłyszałem znajomy głos. To Samanta, też już wprowadzała Rose do boksu.
- Kostkę skręciłem. No nic, jadę do szpitala.
Kuśtykałem przed siebie do mojego samochodu. Odwiedziłem pierwszy szpital, gdzie zabandażowali mi kostkę po odpowiednim nastawieniu jej. Radzili mi wypożyczyć w sklepie rehabilitacyjnym jedną kulę. Nie mogłem jeździć konno około dwóch tygodni. Wróciłem do stajni. Cudem udało mi się prowadzić samochód jedną nogą. Poszedłem do Aranta. Na końcu stajni Samanta patrzyła na moją nogę.
- Życie.
Krzyknąłem, uśmiechnąłem się i pogłaskałem ogiera.
<Samanta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz