PIERWSZY DZIEŃ W STAJNI
Podszedłem do budynku, który był szkołą Sam. Usłyszałem chichoty i szepty, a wśród nich Samantę patrzącą na mnie bezradnie. Chrząknąłem tylko i złapałem Samantę za rękę wyciągając ją z tłumu. Potem puściłem i szliśmy w milczeniu. Towarzystwo też umilkło. Pewnie zastanawiali się, kim ja w ogóle jestem i pewnie odpowiedzieli sobie na pytanie, co tu robię, a raczej robiłem.
- Do stajni?
Spytałem cicho. Dziewczyna tylko zaprzeczyła głową.
- Do domu.
Szepnęła i przyspieszyła kroku słysząc za sobą kolejne kpiny. Przysłuchiwałem się im, dużo było o mnie, ale zastanawiało mnie, co oni mają do jej wyglądu. Włosy farbuje co druga dziewczyna, a kolczyk jest bardzo oryginalny. Podprowadziłem ją pod jej dom, a sam musiałem iść.
- Gdzie idziesz?
Zapytała otwierając dom.
- Najpierw do ortopedy, potem do stajni, jeszcze potem do domu.
Odpowiedziałem.
***
Wizyta u lekarza nie trwała długo. Małe badanie, bandaże do kosza i oddałem kulę sklepu rehabilitacyjnemu. Potem mogłem wreszcie szczęśliwy iść, ach, biec do stajni! Na początek chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko jest dobrze z moją nogą na jakimś koniu dla początkujących. Wziąłem Maszę, którą Rosal właśnie chciała rozsiodływać.
- Czekaj, chcę na niej pojeździć.
Z uśmiechem wyrytym na twarzy już chyba do końca tygodnia przejąłem konia i niepewnie ruszyłem. Uf, na razie jest ok. Rozstępowałem ją małe kółeczko, choć było to zbędne, bo przed chwilą jeździła, zacząłem kłusować. Nadal nic mnie nie bolało. Po kilku krokach przeszedłem w galop. Aż krzyknąłem, kiedy pierwszy raz od dwóch tygodni nie bolała mnie ta noga. Z rozpędu kicnąłem coś jeszcze i kończyłem jazdę.
<Sam? Dokończ, jak chcesz.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz