Pierwszy dzień w stajni
Niestety, nie udało mi się nakłonić konia do wstania. Musieli go zabrać od lecznicy. Noga wciąż mi dokuczała, a Samanta...jedyna osoba, którą znam w stajni...poszła. Współczułem jej, że musiała oglądać cierpienie tego konia. Było wśród mnie kilku ludzi, pewnie też należą do Stajni Nimfy. Żadnego nie znałem. Dwie, pewnie nieco starsze dziewczyny, znajomy mi już z widoku mężczyzna oraz ktoś w kapturze. Stał na boku nie mówiąc nic. Była to chyba dziewczyna, chociaż nie mogłem poznać z tak daleka. Podszedłem więc nieco, a osoba uniosła wzrok. Teraz mogłem stwierdzić, że to też dziewczyna. Mogła być też w moim wieku. Uśmiechnąłem się miło, kiedy popatrzyła swoimi niebieskimi oczyma na moją nieco zakłopotaną postać. Pewnie się zdziwiła, kiedy mimo iż o kulach to podbiegłem do wyjścia stajni. Czekałem. Sam nie wiem na co. Ludzie szybko się rozbiegli. Też chciałem iść, bo w sumie już pora obiadowa, kiedy usłyszałem stukot kopyt w galopie. Po chwili zobaczyłem konia i postać. Kłusowali szybko w moją stronę. Zatoczyli dwie duże wolty stępem i wrócili do stajni. Samanta zeskoczyła z konia i podeszła do boksu, pustego. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Westchnąłem i odpowiedziałem:
- Zabrali go. Pewnie będzie miał zabieg.
<Samanta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz