PIERWSZY DZIEŃ W STAJNI
Uśmiechnąłem się lekko do Samanty. Sam nie wiedziałem, co teraz. Wiedziałem tylko jedno i postanowiłem właśnie to jej odpowiedzieć. - Teraz dwa tygodnie bez jazdy konno.
Odpowiedziałem więc poważniejszym już głosem.
- Ale będziesz przyjeżdżał pomagać?
Zapytała dziewczyna. Po dłuższej chwili milczenia miała się już odwrócić i pójść zrozumiawszy, że nie.
- Będę. I może z trudem, ale będę. Nie czuję urazy do Aranta, bardzo lubię konie jego temperamentu. Nieraz wsiądę jeszcze na niego, ale muszę rozkręcić się na jakimś spokojnym koniu...w razie czego.
Odpowiedziałem pewnym głosem. Było dopiero coś po dwunastej, więc nie chciałem jeszcze jechać do domu. Boli mnie, ale co mam zrobić.
- Hej...
Podszedłem do boksu ogiera. Ten zerknął na mnie niepewnie i odwrócił się. W siodlarni leżały jakieś jabłka, były jeszcze świeże. Dałem jedno koniowi. Zniżył głowę i chwycił zębami czerwony owoc. Po chwili domagał się jeszcze czegoś. Pewnie mają teraz porę obiadową. Obszedłem z trudem całą stajnię w poszukiwaniu siana. Wreszcie w jakimś rogu ujrzałem kilka warstw położonych jedna na drugiej. Były pojedynczo związane. Jedna wiązka dotarła natychmiast do Aranta de Fonse. Potem jeszcze napił się wody z automatycznego poidła i patrzył na mnie z zaciekawieniem. Oglądałem inne konie. Moją uwagę przykuły dwa hucuły. Wogatti i Wizuar. Szczególnie ten drugi. Miał nietypową maść i czarne, niczym dwa punkciki oczy. Ten pierwszy zaś wyglądał na młodego. Usłyszałem rżenie i kopanie z boks, po czym jeszcze piłowanie zębami o coś drewnianego. Domyśliłem się, że to Arant.
- Czego chcesz, zazdrośniku?
Powiedziałem żartobliwie. Za oknem ujrzałem pastwisko, a na nim kilka koni. Może by tak Aranta na chwilę wypuścić? Zdecydowałem więc. Koń sam szedł obok mnie, tylko czasami musiałem zwrócić mu uwagę. Po drodze kopnął wiadro z wodą, oczywiście pękło...nie przyznawałem się. Otworzyłem bramę uważając, żeby inne konie nie wychodziły. W sumie mało koni się teraz pasło. Tylko jakiś fryzyjski, kucyk falabella i achał-tekin podobny do Aranta.
***kilka godzin później***
Posiedziałem w stajni i przypodobałem sobie kilka innych koni. W międzyczasie obserwowałem dawno dorosłego mężczyznę, który przygotowuje sprzęt i podchodzi do pustego boksu Aranta.
- Arant de Fonse jest na pastwisku.
Mruknąłem tak, żeby słyszał i uśmiechnąłem się. Ten bez słowa przyprowadził i przygotował konia do jazdy. Usłyszałem coś niepokojącego. To znajome mi już rżenie nie było typowe dla koni. Zajrzałem do niby pustego boksu i zobaczyłem leżącego, z trudem oddychającego konia.
- Samanta?
Popatrzyłem na drugi koniec stajni. Coś niosła.
- Tak?
Odpowiedziała.
- Znasz numer do jakiegoś weterynarza? Ten koń ma morzysko. Może coś zjadł, że ma tą kolkę...no nic. Trzeba go jakoś zmusić do wstania, nie może leżeć.
<Samanta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz