PIERWSZY DZIEŃ W STAJNI
Czułem, że dziewczyna jeszcze trzęsie się ze zdenerwowania. Wreszcie zaproponowała, że możemy gdzieś pójść. Przytaknąłem lekko głową i zamyśliłem się głęboko. Kolejny raz wyczułem nieprzyjemną ciszę i musiałem wreszcie wymyślić jakieś miejsce.
- Wiesz...może do miasta? Niedaleko mojego domu jest jakaś pizzeria, z chęcią bym coś i Tobie zamówił.
Wpadłem nagle na pomysł. Samanta zgodziła się i poszliśmy na piechotę. Nie było daleko, wystarczyło przejść trzy ulice, czyli jakieś 500 metrów. Nie sprawiało mi trudu chodzenie o kulach i dziwię się, że dostałem 'chorobowe' na taki długi czas...za tydzień zadzwonię do tego ortopedy i się spytam, czy jednak trochę go nie skróci. Weszliśmy do włoskiej restauracji. Usiedliśmy i wybraliśmy dania. Samanta chciała już wyjmować portfel, kiedy zatrzymałem Jej rękę.
- Daj spokój, ja zapłacę.
Powiedziałem i uśmiechnąłem się do jeszcze bardziej bladej i jeszcze nieco smutnej faktem, iż jeden z naszych stajennych przyjaciół cierpiał właśnie. Rozmyślając o tym nie zauważyłem nawet, że po moim policzku spłynęła łza.
- No to się rozkleiliśmy...
Oznajmiła Samanta. Zarumieniłem się, głupio było mi płakać. Ależ nie mogłem o tym dłużej myśleć....czym się tu zająć? Nie musiałem długo rozmyślać, gdyż chwilę potem dostaliśmy zamówione dania.
- Smacznego.
Rzuciła oschle kelnerka. Nie ułatwiała sprawy, dlatego ot, tak zaśmiałem się pod nosem i odważnie powiedziałem:
- Jaka miła obsługa...
Popatrzyła za mną, a uznając, że nie może powiedzieć do mnie młody i wykląć, bo sama ma z osiemnaście lat, parsknęła i poszła do kuchni. Po obiedzie na chwilę udaliśmy się do mojego wynajmowanego domu. Jego właściciel jest bardzo bogatym człowiekiem, posiada wiele takich domów. Mój nie był duży, ale przytulny i wygodny. Miał mały garaż, piętro i piwnicę, balkon i bardzo mały strych na samej górze. Otworzyłem kluczem drzwi.
- To twój dom?
Spytała Sam rozglądając się wokoło.
- To znaczy...wynajmuję go. Za pół roku na studia.
Usiedliśmy na kanapę, wreszcie mogłem odłożyć kule na bok.
- Kim będziesz, jak zdasz...?
Zaciekawiła się Samanta.
- Weterynarzem. Raczej, jak mi się uda...
Odpowiedziałem zaglądając za okno. Obok mnie mieszkała starsza pani, której chyba podpadłem...nieważne. Właśnie obgadywała mnie ze swoimi przyjaciółeczkami - damami...
- O, ten, nowy. Z jakąś dziewczyną...
Usłyszeliśmy przez otwarte okno.
- Węszą.
Prychnąłem. No przepraszam, ale jeśli zaproszę koleżankę do domu nie oznacza to, że łączy nas coś więcej. Ech, co tym babom w głowach siedzi... Sam zaczęła się śmiać słuchając ich marudzenia. Wreszcie poszły do kościoła, z tego co słyszeliśmy i mogliśmy roześmiać się.
<Samanta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz