wtorek, 8 grudnia 2015

Od Samanty

PIERWSZY DZIEŃ W STAJNI


Wzięłam jak najszybciej telefon do ręki i wybiłam numer weterynarza. Byłam spanikowana, Rosal pojechała do innej stadniny aby obejrzeć konie do sprzedaży. A ja stałam z Max'em  przy koniu. Max nawoływał i pomagał koniu wstać. Ja wzywałam weterynarza. Koń ruszał kopytami z rżeniem. Ciekły mi łzy z oczu. Max popatrzał się na mnie.
-Nigdy koń przy mnie nie miał morzyska. - powiedziałam zawstydzona.
Nie wiedziałam kompletnie co robić.
-Jedzie?
-Jedzie!
Przyjechał weterynarze i zaczęli go badać.
-I co?!
-Weźmiemy go do kliniki jak wstanie... Ale na razie na to się nie zapowiada. Chyba będzie trzeba będzie zrobić zabieg. Ale nic jeszcze nie wiadomo.
W między czasie zadzwoniłam do Rosal. Po pięciu minutach była. Zobaczyłam Ros i od razu wybiegłam ze stajni biorąc pierwsze ogłowie jakie wpadło mi w rękę i pobiegłam na łąkę. Odszukałam Ros'a na którym pół godziny temu jeździłam. Szybko założyłam mu ogłowie i zaczęłam prowadzić go stępem na oklep. Kilka kroków i weszłam w kłus. Pokłusował trochę i weszłam w galop. Biegł galopem, aż do miejsca mojego ulubionego. Jest dość spore jezioro przy którym jakieś dwadzieścia metrów dalej stoi jabłoń na dużej łące. Zsiadłam z konia i usiadłam pod ową jabłonią.

<Max??>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy