środa, 16 grudnia 2015

Od Max'a

PIERWSZY DZIEŃ W STAJNI

Położyłem rękę na drugim ramieniu Sam i poklepałem lekko. Nie wiem dlaczego, ale zawsze kiedy próbuję kogoś uspokoić mam odruch klepania...jak do konia. Ach, z jazdy konnej się nie wyleczysz...
- Jestem przyzwyczajony, na początku też miałem stracha, ale po kilku horrorach w kinie już na mnie nie działają...
Zaśmiałem się i poparzyłem na zegarek. Spojrzałem z bezradnością na Samantę.
- Musisz już iść?
Spytała z taką samą bezradnością w głosie. Kiwnąłem tylko głową.
- Zamówię taksówkę, nie będę Cię gonić tym samochodem aż do mnie, na drugą stronę miasta...nie wypada.
Powiedziałem i szybko wykręciłem numer do nieco starszego znajomego, który jest taksówkarzem.
- Halo? Mietek, mógłbyś po mnie przyjechać...? Na...imprezie. - kłamałem jak z nut. Podałem mu adres i podjechał po mnie. Po kilku minutach byłem w domu, wziąłem kąpiel i przebrałem się. Wreszcie można było wskoczyć do łóżka, odpisać na kilka sms'ów od mojej klasy i oddzwonić do koleżanki, która była winna mi w sumie z dwie dychy. Powiedziała, że jutro przyniesie. Nie wiedziałem nawet, kiedy usnąłem.

***
Kolejny dzień. Zapowiadał się on zimno, ale słonecznie. Wyskoczyłem z łóżka zakładając już, że pewnie jest za pięć ósma. Na moje szczęście miałem dwadzieścia minut. Od kiedy budzić przestał mi działać lubię dłużej spać i tym samym się spóźniać... Przygotowałem się i powoli wykroczyłem poza próg mojego domu. Z trudem na jednaj nodze zamknąłem drzwi na klucz i pokuśtykałem, bo chodem tego nazwać jeszcze nie można było, do mojej szkoły. Liceum numer siedem imienia Mickiewicza nie znajdowało się dalej, niż 100 metrów od mojego domu. Zaraz po wejściu byłem przywitany dziwnym wzrokiem moich kolegów i zasypywany pytaniami typu 'co ci się stało?'. Odpowiadałem grzecznie, że był wypadek z koniem i że to nic. Widać koledzy nie bardzo popierali moją pasję, bo uważali, że konie są głupie i śmierdzą i po co ja się pakuję w takie kłopoty.
- A ty? Czemu jeździsz quadem po całym polu? Nie spadłeś nigdy? No, a więc dajcie mi spokój...
Odpowiadałem na ich zaczepki. Potem przez kolejne dziewięć godzin starałem się ich nie słuchać. Dziesiątą godzinę spędziłem na poprawie jakiegoś sprawdzianu z matmy. Wreszcie mogłem pójść do stajni. Dawałem sobie radę doskonale i bez problemu pokonałem drogę dzielącą liceum od stajni. Zostałem przywitany rżeniem koni. Popatrzyłem na boks, który jeszcze wczoraj był pusty. Dziś stał już w nim koń.
- Samanta!
Zobaczyłem wchodzącą dopiero ze sprzętem jeździeckim do stajni Sam.
- Tak?
Zdziwiła się nieco. Nakazałem zamknąć Jej oczy i zaprowadziłem Ją do tego boksu.
- Cały i zdrowy.
Uśmiechnąłem się.

<Sam?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy