PRACA
Ciut świt przyszłam z psami do stajni. Najpierw nakarmiłam wszystkie konie. Nikogo jeszcze tu nie było. Owies rozsypywał mi się po drodze, co musiałam sprzątnąć, ale już wszystkie nakarmiłam. Później natychmiast pobiegłam do mojej Macedonii. Przywitałam się z nią najpierw małym przytulaskiem, ona uwielbia głaskanie. Mój mały, rudy misiek był cały brudny. Ale dziś nie bez powodu wzięłam z siodlarni tylko przedmioty do czyszczenia i ogłowie. Tak, dziś jedziemy w terenik bez siodła, na oklep! Wyczyściłam najpierw porządnie klacz, ale poszło dość szybko. Później przekonałam ją, że nie będzie harować i ogłowie jej nie zje, bo jak zwykle stawiała opory, wierzgała, nie chciała otworzyć pyska i tak dalej... Zapięłam nachrapnik, skośnik i podgardle. Wyprowadziłam klacz i moje psy na zewnątrz. Borderki z chęcią biegły obok konia, na którego bez trudu wskoczyłam. Moja klacz była wyjątkowo niska, jak na kłusaka. Miała może z metr sześćdziesiąt w kłębie, kiedy kłusaki mają o pięć centymetrów więcej. Najpierw stępowałyśmy. Dobre piętnaście minut musiało opierać się na zdrowym stępie. Chyba nie zachowamy się tak niedoświadczenie i ze stajni wyparujemy dzikim cwałem... Później jakieś małe tory przeszkód ułożone z leśnych patyków w kłusie i przejście do galopu. Galop Macedonii nie był płynny, co odbierało urok jeździe. Ciągle musiałam trzymać się kolanami, a że nie było zbytnio czego, zjeżdżałam w tył. Moja klacz nienaturalnie galopuje, zad ma cały czas tak jakby w dole, a przód w górze, stawia małe szybkie foule, w których od czasu do czasu się potyka. Wróciłyśmy stępem do stajni. Za nami dążyły psy.
***
Macedonię wpuściłam na pastwisko. Pierwsi jeźdźcy zmierzali już do stajni, a ja w tym czasie wypuściłam konie na pastwisko. Mamy też konie na licytacje, które koniecznie muszę obejrzeć! Słyszałam też, że nasze stare konie są sprzedawane jeźdźcom. Może ktoś jakiegoś kupi? Szłam właśnie z Wogattim na pastwisko, kiedy spłoszyło go coś dziwnego. Dziwny hałas dochodzący z bram terenu stajni. Coś wjeżdżało, jakiś pojazd. Ze względu na to, że odprowadzałam na pastwisko już ostatniego konia, zamknęłam za nim pastwisko i pobiegłam zobaczyć, co się dzieje. Jeszcze jakieś konie na licytacje dowieźli! Przyglądałam się z zaciekawianiem koniom, które już stały w boksach. Łaciaty ogierek, Midedron, wyglądał na szybkiego...ale nie lubię pinto. Moim zdaniem są sztuczne, a przypominają łaciate zabaweczki, które każdy jeździec chce wykorzystać, aby dobrze prezentować się na zawodach. Potem jakiś konik sp, do ujeżdżenia, nudy. Yuan. Heh, hucuł. Nie, nigdy. Jakiś kiepski luzytanek, pięć arabów, trzy małopolaki, ANGLIK! Szybki? Może i, ale nie chcę go. Już trzy ostatnie konie, które wprowadzali. Wielka klacz sp, Morfina, mniejsza klacz nieznanej rasy i...kucyk! Ale słodkiiii... Pogłaskałam Poriotkę, bo tak jej na imię i od razu podbiłam cenę. Jest jeszcze młodziutka, trzeba ją zajeździć. Miała nieco długie nóżki, więc wydawała się dobrą skoczką. Przy mojej wadze mnie uniesie. Zadowolona udałam się do stajni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz