PRACA
Ostatnie konie były wyprowadzane na pastwisko. Więc mogłam zacząć pracę, którą poleciła mi Rosal - wymienić ściółkę. Zza stajni wyciągnęłam jakąś wielką taczkę wraz z widłami i długą łopatą. Postawiłam taczkę przy pierwszym boksie. Zgarnęłam wszystko łopatą w jeden róg boksu, aby szybciej móc przetransportować brudną słomę do taczki. I czas na działanie wideł. Ostrożne, ale dość szybko transportowałam siano z każdego boksu w ten właśnie sposób, co jakiś czas przysuwając taczkę w swoją stronę. Wreszcie każdy boks był czysty. No, prawie, bo jeszcze trzeba było umyć podłogę na mokro, a przed tym poodkurzać małym odkurzaczem na baterie. Kiedy odkurzaczem usunęłam całe siano, zabrałam się za mycie podłóg. Mop, wiadro z wyciskaczem, a w nim woda z płynem. Kilka przejechań po każdym boksie, co jakiś czas moczyło i wyciskało się mop. Cała praca poszła dość szybko, bo w jakieś góra dwie i pół godziny. Po całej tej pracy byłam strasznie zmęczona. Odstawiłam wszystkie sprzęty oprócz umytych wideł i wiązek słomy. Zaraz będę ścieliła każdy boks, wystarczy, że wyschną.
***godzinę później***
Boksy wyschły, a ja odpoczęłam. Mogłam zacząć rozkładać siano. Widłami transportowałam pół dużej wiązki siana na boks. Nie była to cięższa robota, niż usuwanie złośliwego brudnego siana. To dość łatwe, wystarczy rzucić wystarczającą ilość słomy do boksu. Resztą zajmą się konie, rozprowadzą ją sobie i po kłopocie. Po jakichś trzydziestu minutach z hakiem skończyłam. Pozamykałam wszystkie drzwiczki boksów. Chciałam poznać teraz konia, który zastąpiłby mi Emiranta. Chciałabym spróbować wsiąść na jakiegoś nowego, szybkiego konika. Nagle wpadłam na pomysł. Przecież ta niesamowita trakenka...ona! Wzięłam ją z łąki i wyczyściłam. Nie umiała ustać w miejscu, to dobry znak. Osiodłałam ją pospiesznie i udałam się na dużą, otwartą ujeżdżalnię. Pogoda dopisywała, więc bez problemu mogłyśmy jeździć na dworze. Eskra... Muszę zapamiętać jej piękne imię. Wystarczyło jedno całe koło stępa w jedną, zmiana kierunku po przekątnej, koło w drugą i mogłyśmy zaczynać kłus. Ta sprężystość w chodzie, dodania niemal jak Macedonia i wytrzymałość klaczy doprowadzała mnie do szaleństwa. Byłam taka szczęśliwa na jej grzbiecie. Poczułam, że dawno nie spotkałam tak wyjątkowego konia i nie mogę doczekać się galopu, ba, cwału! Jednak najpierw troszkę powyginam ją w kłusie. Może najpierw jakieś koła, urozmaicone, wielołukowe wężyki...które kręciłyśmy ciągle. W tym tempie nie dało się kłusować, może i się dało, ale umówmy się, że odruchowo przeszłam w półsiad. I natychmiast zagalopowałam. Całe koło galopu, jedno drugie, dwa w drugą stronę, kilka wolt i cwał. Chciałam przetestować jej wytrzymałość, a pędziła tak ostro, że nie zauważyłam jak ktoś podszedł do płotu.
- Hej, Lotta! Nie pędź tak, wariacie!
Usłyszałam przyjacielski śmiech. Odruchowo usiadłam w siodło i klacz zatrzymała się na zadzie obok płotu, gdzie stała Rosal.
- Ta klacz jest niesamowita.
Poklepałam Eskrę po szyi i dałam odpocząć w stępie.
- Coś się stało?
Dodałam.
- Nie, tylko tak sobie patrzę...po prostu słychać was z odległości kilku kilometrów, jakby jakieś zawody się odbywały na ujeżdżalni.
Zaśmiała się dziewczyna. Po chwili odpoczynku rozsiodłałam cała mokrą Eskrę i wpuściłam na pastwisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz