To była Bazylia koń który uwielbia szaleć i wydurniać się gdziekolwiek jest puszczona. Miałam przy sobie lążę. Która posłużyła mi jako uwiąz. Podpięłam do kantara konia. Popatrzyłam na nogę tak... była tam dość spora rana. Na dodatek cała w pisaku. Poszłam z koniem do stajni i tam napotkałam już Patrycję, która myła wędzidło Sarafi.
-I co? - spytała dość smutno dziewczyna.
-Ma ranę na napięcie przedniej.
-Spojrzę. Okej?
-Tak tylko nie rób gwałtownych ruchów strasznie się tego boi.
-Oki.
Dziewczyna schyliła się do nogi konia i zrobiła niemiły wyraz konia.
-Przemyj wodą, a ja skoczę po coś do dezynfekcji, gazik i bandaż.
-Okej.
Musiałam iść do siodlarni po apteczkę dla koni. Gdy wróciłam dziewczyna już odwieszała szlauch.
-Opatrz to proszę.
-Ja? Jesteś pewna.
-Jasne. W końcu każdy musi się nauczyć.
Dziewczyna zrobiła wszystko z wielką precyzją.
-Idziemy na kawę?
-Już nic nie trzeba?
-W zasadzie nic. Powinno się to pogorszyć. Jest to nieduże więc szybko wyzdrowieje. To co kawa?
<Patrycja??>
Dziewczyna zrobiła wszystko z wielką precyzją.
-Idziemy na kawę?
-Już nic nie trzeba?
-W zasadzie nic. Powinno się to pogorszyć. Jest to nieduże więc szybko wyzdrowieje. To co kawa?
<Patrycja??>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz