PRACA
Już od białego rana siedziałem w stajni. Nikogo tu nie było, nawet Rosal przychodzi do stajni nieco później, choć zawsze przychodziła przede mną. Chciałem potrenować troszkę z Poziomką. Wziąłem ją na lonżę. Goniłem ją świstem batu, bo to najlepsze na przyspieszenie tak płochliwego konia. Dziś miała lenia, musiałem przyznać. Zająłem się też czyszczeniem jej i nakarmiłem otrębami, paszą i owsem. Później włożyła pysk do poidła i nalała się do niego woda, którą Poziomka piła dużymi łykami. Po jakiejś godzinie bezczynnego łażenia po stajni wypuściłem ją na padok. Dopiero teraz przyszła Rosal.
- Hej.
Przywitałem się.
- Cześć. Nakarmisz może konie? I wypuścisz na pastwisko?
Odpowiedziała.
- Jasne, już...
Przytaknąłem głową i zacząłem dosypywać koniom owsa i paszy. Kiedy wszystkie dostały tyle, ile musiały dostać, odpoczęły chwilę i czyściłem te, które były bardzo zaniedbene przez jeźdźców. Biedna Rosalett... Pogłaskałem ją po chrapach i spojrzałem na chore kopyta. Wyczyściłem je ostrożnie. Potem Rosal powiedziała, że zalecili koniu jakąś maść. Ona zajęła się leczeniem kopyt. Ja wypuściłem w tymczasie wszystkie konie na pastwisko, nie pomijając prywatnych. Póki przyjadą ich właściciele, mogą się najeść trawy i może trochę się wybiegają. Tylko Rosalett nie chciała wyjść nawet ze swojego boksu... Kiedy przyszła Sophie, opowiedziałem o tym, co z jej ulubionym koniem i została w jej boksie. Ja musiałem iść na moment do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz