DZIKUS
- Nie, tylko... coś się stało? - zapytałem, przyglądając się jej uważnie.
- Nie... tak tylko rozmyślałam. - uśmiechnęła się lekko.
- Rozumiem. - odparłem, odwzajemniając gest.
Przez jakiś czas jechaliśmy w milczeniu. Arant co jakiś czas zaczynał szaleć, ale nie dałem mu się tak łatwo zrzucić. Strzelał barany, stawał dęba, a nawet raz próbował się położyć i przygnieść mnie do ziemi. Chyenne, obserwując to, śmiała się do rozpuku łez. W końcu "dzikus" jako tako się uspokoił, bo po prostu zabrakło mu energii. Teraz powoli włóczyliśmy się w stronę stajni.
Chyenne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz