Jej! Teraz teren grupowy, dziesięć osób w moim wieku plus ja. Ja oczywiście na Arancie, jest wspaniały do terenów. A raczej do płoszenia się w terenach, ale ja go i tak bardzo lubię. Nie czekałem na innych, wybrałem najbardziej ekstremalne konie, bo to grupa zaawansowana i czyściłem już Aranta. Kiedy wszyscy się zeszli i zaczęli czyścić i siodłać swoje konie mój był już gotowy i niecierpliwił się stojąc w swoim boksie. Kopał weń i nerwowo rżał. Pospieszałem ich trochę, przynosiłem sprzęt i pomagałem szybko czyścić konie, aby nie marnować czasu. Po piętnastu minutach każdy miał już wyczyszczonego konia, ja zaś pomagałem siodłać tym, którzy jeszcze tego nie zrobili. Mój koń w tym czasie cholernie się nudził i co jakiś czas musiałem go uspokajać. Sprawdziłem jeszcze raz obecność, spytałem jak się czują, albo czy ktoś jednak nie chciałby z nami pojechać. Jednak wszyscy byli zdrowi i chętni. Wyprowadziliśmy wszyscy konie z boksów. Przed stajnią wszystkim jakby co sprawdziłem popręgi. Również kazałem im skrócić o dziurkę strzemiona, które były dopasowane długością pięść-pachwina. Wreszcie wszyscy wsiedli na konie. Były to najbardziej narowiste konisie. Z pewnością większość pozna dziś glebę.
- Stępem marsz!
Krzyknąłem donośnie i większość koni od razu ruszyła. Były też takie, które zamiast tego cofały, albo strzeliły baranka i dopiero ruszyły stępem.
- Gdzie dokładnie jedziemy?
Spytała dziewczyna na Nimfie.
- Mam całą trasę. Pole, łąka, jezioro, małe pole z dołkami, duże pole z dołkami, mały las, średni las i duży las, po czym wjeżdżamy w kawałek ogromnego boru, gdzie czeka nas nagroda.
Udaliśmy się więc stępem na pole. Nie było bardzo rozległe, ale łyse i miękkie. Tu można spokojnie spadać - pomyślałem i uśmiechnąłem się. Na polu chciałem przejść już do kłusa, aby łąkę zwiedzić kłusem.
- Ok, kłusem marsz!
Odwróciłem się do nich chwilowo i zachwiałem się o mało nie spadając z Aranta, który kopnął tylnymi kopytami w powietrzu. Dalej kłusowałem. Ku mojemu zdziwieniu był później dość grzeczny, ale zaczepiał inne konie. Ciągle kopał się z Szarantem, a do klaczy wywijał wargi.
- Odjedźcie tymi klaczami, bo zaraz kogoś pokryje...
Zaśmiałem się. Wjeżdżaliśmy na łąkę. Kłusem wyciągniętym pokonaliśmy całą jej odległość. Przy okazji rozmawialiśmy, pierwsi pospadali już z narowistych koni, ja właśnie trzymałem się kurczowo grzywy konia, który kręcił się w kółko próbując mnie zrzucić. Byłem poza siodłem. Udało mi się podnieść, ale z kilkoma barankami.
- ARANT.
Warknąłem. Zdziwiony koń popatrzył na mnie przekrzywiając głowę i kłusując jednocześnie. Wjechaliśmy na teren jeziora, które...musieliśmy przejechać!
- Dobra, nie spadać do wody i nie topić się, bo ja po was nie będę skakał z konia. Trzymać się grzywy, nie powinny cudować w wodzie...
Wszyscy wyszli z jeziora cało, wystarczyło teraz kilka kroków i jesteśmy na małym polu.
- I galopem! Konie będą skakać przez dołki i rowy, kto spadnie niech wsiada i jedzie dalej!
Wszyscy ruszyli niemal cwałem, kopyta jedenastu koni dudniło szaleńczo skacząc równocześnie. Strzelałem fotki małym aparatem, który przypiąłem do bluzy. Później zgram to na komórkę i wyślę innym ludziom ze stajni. To było świetne przeżycie, cwałować na wierzgającym koniu i jeszcze skakać...zaraz byliśmy już na dużym polu z dołkami.
- OK, MAŁY LAS, DO STĘPA!!!
Krzyknąłem żeby wszyscy mnie słyszeli.
- Wszyscy są?
- Tak.
Uśmiechnąłem się więc i bardzo zmęczone konie stępowały powoli przez cały teren małego lasu. Na terenie średniego lasu kłusowaliśmy, nikt nie spadł, bo konie nadal były szaleńczo zmęczone. Niechętnie biegły powolnym kłusikiem. Na chwilę przeszliśmy do galopu, który wyglądał, jak galop na kucykach. Duży las przejechaliśmy w połowie kłusem, ale konie same zwalniały, więc w połowie też stępem. Do ogromnego boru wjechaliśmy już galopem.
- Ok, nagroda. Stop, zatrzymać konie. Pogoń za 'dzikim koniem', czyli moim Bandeere'm. Kto pierwszy wsiądzie na niego na oklep, nie schodząc ze swojego konia wygra konkurencję.
Nie ukrywam, konkurencja ta była wyjątkowo trudna, sam nie brałem w niej udziału. Patrzyłem tylko jak mój sprytny ogier ucieka wszystkim innym, którzy kłusują w jego stronę. Wreszcie ktoś zajechał go od przodu i skoczył nań, po czym obrócił się 180 stopni i był już na oklep na pędzącym i wierzgającym Bandeere'u. Ale wygrał i to było najważniejsze. Zawołałem konia który popatrzył na mnie i kłusował ochoczo w moją stronę.
- Przesiadam się na niego. Grzeczny konik... oklaski dla Carola.
Carol - zwycięzca, usiadł znów na Szarancie, a Aranta de Fonse prowadziłem za wodze siedząc na Bandeere. Tak dojechaliśmy do domu po trzech godzinach, rozsiodłaliśmy konie i wyprowadziliśmy na pastwiska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz