PRACA
Kiedy mój kuzyn przyszedł na jazdy, musiał sam dociągnąć popręg i wyregulować strzemiona, zawsze miał z tym problem. Mieszkał dość daleko, teraz przyjechał z rodziną na trzy dni do mojej matki. Wsiadał na konia, kiedy klacz przestraszyła się czegoś i zaczęła uciekać, a on z nią, miał jedną nogę w strzemieniu. Podbiegłem do nich i uspokoiłem konia. Przytrzymałem ją i jeździec mógł spokojnie na nią wsiąść. Zaczął stępować, jak mu w sumie nakazałem.
- Coś ją pani Kamila nie wybiegała...
Mruknąłem.
- Kto to?
Spytał.
- Ach, taka wariatka, należy do stajni...
Zaśmiałem się wrednie na te słowa.
- Masz dziewczynę, no nie?
- Ale to nie ona.
- To kto?
- Prowadzi jazdy na dużej ujeżdżalni.
Powiedziałem. Może pójdziemy tam na galopy, bo w sumie znając Nimfę zaraz będzie szaleć, a tu jest za mało terenu na cwał. Przeszedł więc do kłusa.
- Pójdziemy tam na galop i nauczę cię skoków, ok?
- No, dobra.
Odpowiedział z uśmiechem, a ja kazałem mu robić łopatki, ustępowania od łydki i różne ujeżdżeniowe elementy, choć miał do tego dość kiepskiego konia. Płochliwe konie z natury nadają się bardziej do skoków, niż do ujeżdżenia i do przełajów, choć galopem myślę też nie pogardzą. Dla nich są sporty, w których trzeba wykazać się prędkością. Poszliśmy na dużą ujeżdżalnię. 'Pani' Samanta siedziała nadzorując pracę jeźdźca.
- My tu na galopy, Sam.
Przytaknęła głową z cichym 'yhym'. Galop w jedną, w drugą, wreszcie małe skoki na tym bardzo strachliwym koniu, kilka spłoszeń, bryków, ale się udało. Stęp, zejście z konia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz