sobota, 12 marca 2016
Od Max'a - Praca
PRACA
Kilka dni wolnego. To przez stan koni, bardzo wiele kulało, ponieważ wykorzystywałem już wszystkie zdrowe konie. Pierwsze kulawizny dostały te dla początkujących. Codziennie masa początkujących jeźdźców próbuje wycisnąć z koni siódme poty, a kiedy już im się udaje - nieprzyzwyczajone do dłuższego galopu konie(nawet na lonży) po prostu padają z nóg i dziwota, że się masowo potykają? Później te dla średniozaawansowanych. Aby przejść na mistrzowski poziom muszą się wykazać, więc konie dla nich też kuleją, chociaż te i tak były dość wytrzymałe. Na ostatku zacząłem większości dobrze sobie radzących dawać konie dla zaawansowanych, a dla początkujących był najmniej kulejący Wizuar. Wreszcie tylko Szarant 'pozostał przy życiu' i nic temu dziadowi nie było. Tydzień, to dla niektórych koni za mało. A jazd sporo...o wiele za dużo. Nie mogę tego odwołać. Miałem do dyspozycji cztery konie - Dungę, Aranta, Firsbby i Łezkę. Dziś kilka jazd z Sam, kilka ze mną...większość ze mną. Ech. Pierwsza osoba okazała się dość niską dziewczyną, niezłą w skokach. Poważnie się zastanawiałem. Arant, Dunga, Arant, Dunga....niech będzie ten Arant. Ok, właśnie weszła do stajni.
- Dzień dobry.
Usłyszałem zagapiony w boks Aranta. Pogładziłem go po chrapach, na co wydał krzyk niezadowolenia.
- Cześć, Magda.
- Jakiego mam dziś konia?
Spytała podchodząc do mnie.
- Aranta de Fonse.
Uśmiechnąłem się tylko i wysłałem ją do siodlarni. Po chwili wróciła z jego podwójnymi wodzami(jest dość młodym koniem, przez to jeszcze w nich musi jeździć) i siodłem z tabliczką 'Arant de Fonse'; a także jego szczotkami. Błyskawicznie wyczyściła konia, a ja zastanawiałem się, czy ustawiać jej tor. Wreszcie zdecydowałem, że tak i bez słowa udałem się na ujeżdżalnię. Trzydziestka, osiemdziesiątka, metr i metr dwadzieścia, jeżeli wykaże się, będzie półtora. Wróciłem do stajni, ona kończyła męczyć się z popręgiem i uciekającym ciągle koniem.
- Gotowa? To na ujeżdżalnię, tylko jedź sobie po mniejszym kole, bo ułożyłem już tor.
Powiedziałem i zmusiłem Aranta, aby wyszedł z boksu. Ona go prowadziła, wreszcie musi poczuć, kto na nim jeździ.
- Madzia, musisz się wykazać. Inaczej dalej będę dawał ci spokojniejsze konie...
Powiedziałem tylko i weszliśmy na ujeżdżalnię. Na środku wsiadła na konia. Ogier ruszył pospiesznym stępem.
- Nie spiesz się, Fonse...
Ukarałem go głosem. Cztery takie dość małe kółka stępa, do kłusa. Koń zbytnio rwał do przodu, z początku strzelił barana, ale krzyknąłem, aby się uspokoił. Niezadowolony achał kłusował próbując wyrwać podwójne wodze z rąk dziewczyny. Jednak takie cudo działa na konie lepiej niż każde inne wodze. Było dość późno zajeżdżony, troszeczkę więcej, niż rok temu. Chwila rozgrzewki galopem. Zaczął się maraton baranków i różnego typu wspinań się.
- Trzymaj się, krzyknij na niego i jedź, jedź...
Powiedziałem, aby dodać jeźdźcowi trochę odwagi. Co jakiś czas przypominałem o kolanach, piętach w dół i palcach do konia...trzymaniu się w siodle. Wreszcie, kiedy nieco się uspokoił, kazałem dziewczynie przejechać tor. Koperta, mała stacjonata, mały okser i duży okser.
- I...raz, dwa, HEJ!
Podbiegłem po wcześniejszym incydencie do jeźdźca leżącego na metrówce. Nic się nie stało, spróbowała jeszcze raz. Dałem jej bata, żeby przed każdą z przeszkód stuknęła konia. Pierwsza, druga, trzecia, podwójny bryk, czwarta.
- DO-brze...
Powiedziałem, kazałem zwolnić do stępa. Ustawiłem kolejną przeszkodę, bardzo blisko poprzedniej, aby koń nie miał czasu na brykanie.
- Ok, teraz galop i trzymaj się. Najlepiej siedź w siodle, lepiej na nim zapanujesz.
Pierwsza, druga, trzecia, wahania przed czwartą, mocna reakcja batem...skok, zad wyżej od przednich kończyn. Bestia. Błyskawicznie pokonał też półtorometrówkę. Baran, baran, baran, baran, niespodziewanie się wspiął zrzucając jeźdźca ponownie, po czym chciał kopnąć leżącą dziewczynę tylnymi nogami, ale za późno, bo podbiegłem do niego i walnąłem go długim batem w zad. Magda stała niewzruszona obok mnie, ja zaś podniosłem przeszkody do metra osiemdziesiąt i goniłem konia z batem.
- Będziesz...dobrze...skakał, bestio!
Mówiłem świstając batem co jakiś czas. Arant już nie na żarty wystraszony pędził cwałem o mało nie zabijając się o przeszkody, więc kiedy skończył piątą dałem mu odpocząć.
- Wsiądę na niego, rozstępuję.
Powiedziała dziewczyna, skinąłem głową. No, tak właśnie dostało się mojemu ulubieńcowi za mordowanie bezbronnych, zaawansowanych dzieci wspinaniem się i skokiem metrówki bez konia. Kolejna jazda...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz