-Proszę pani, nerwy są uszkodzone, więzadła też. Nawet jeśli nie amputujemy ręki pacjent będzie przechodził przez bardzo długi proces rehabilitacji.
-Co mnie to obchodzi? On nawet się do mnie nie odzywa. Co mam mu powiedzieć? Że będę go wspierała? Że będę przy nim? On nie chce tego słyszeć. Najwyraźniej on chce być sam i własnie to mam zamiar mu dać.-wypaliłam i weszłam do pokoju.
Leon popatrzył na mnie martwym wzrokiem i znowu nic nie powiedział. Postałam tam chwilę, mając nadzieję, że może jednak zmieni zdanie, ale nie odezwał się. Nie podziękował, ani nie przeprosił.
Złapałam za torebką i spojrzałam na niego.
-Masz co chcesz. Nie wracaj do mojego domu. Nie odzywaj się do mnie więcej, a ja nie będę nic więcej do Ciebie mówić. Jeśli masz mnie w dupie, to ja nie mam zamiaru wchodzić Ci w nią głębiej. Chcesz zachowywać się jak dziecko? Proszę bardzo, ale to ja uratowałam Ci życie, a teraz ty nawet się nie przywitasz. Możesz stracić rękę? Ja nie mam zamiaru w niczym pomóc. Ty nie reagujesz, ja też nie. Żegnam Cię, Leon.-powiedziałam oschłym, stanowczym, ale spokojnym tonem i wyszłam z salo, szpitala i wsiadłam do samochodu.
Zaczęłam uderzać w kierownicę i krzyczeć. Nie mogłam uwierzyć, że mogłam po raz kolejny zakochać się w kimś tak... oczywistym? Nieodpowiedzialnym? Jestem głupia. Uważałam się, za nie wiadomo kogo. Co dały mi studia, medycyna, psychiatria, weterynaria, jeśli nie umiem poradzić sobie w prawdziwym życiu?
Wbiegłam do domu. Spojrzałam w lustro i ze wściekłości rozwaliłam je, rozcinając sobie przy tym rękę. Chwyciłam zakrwawioną ręką butelkę Belvedere i pociągnęłam kilka łyków prosto z gwinta. Z moich oczu kapały łzy, a alkohol powoli rozprzestrzeniał się po moim ciele.
Nie panując nad sobą wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Sam. Nie wiedziałam ani co robię, ani co robić. Jak można tak bardzo kochać i nienawidzić za razem jedną osobę?
<Leon??>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz