Czemu? Czemu on tak zawsze reaguje. Włączyłam radio i zaczęłam słuchać. Leciały właśnie wiadomości.
-Czerwony pick-up na jednej drug jechał z zawrotną prędkością po czym wpadł na drzewo.
~Co za wariat pomyślałam ~ Słuchałam dalej.
-Niedaleko miasteczka Flagstaff w stanie Arizona.
Chwila, chwila. Czerwony pick-up, zawrotna prędkość.
-Josh!
Szybko wsiadłam na rower i pojechałam do domu. Kiedy biegłam odprowadzić rower wywaliłam ostrą glebę ścierając przy tym kolana. Boleśnie. Nie zwracałam uwagi na okropny ból. Żółciłam rower niedaleko klatki schodowej. Wbiegłam do domu.
-Biorę samochód. - byłam zapłakana.
-Sam?! Co?!
-Ważne.
Szybko wsiadłam i pojechałam w stronę najbliższego szpitala. Weszłam na oddział przyjęć.
-Dobry wieczór. - wytarłam bluzą oczy z łez, a by trochę nie wyglądać jak z horroru. - Gdzie leży Joshua Spidfire?
-Na drugim piętrze sama nr.3.
-Okay, dzięki.
Wbiegłam do windy i natychmiastowo wcisnęłam przycisk nr. 2.
Nie zauważyłam, że w widzie jechał już jakiś gostek. Stary pan. Wyglądał przerażająco na dodatek coś do siebie szeptał. Kiedy winda się zatrzymała ja z niej wybiegłam niczym Forest Camp. Poderłam od razu do sali nr.3. Zobaczyłam przez okno drzwi Josha. Cały był poobijany. Na ten widok poryczałam się. Szlochałam głośno nie zwracając na nic uwagi. Chłopak leżał nieprzytomny. Nie wiedziałam czy wejść.Miał pod okiem siniaka, pewnie od poduszki powietrznej. Weszłam do sali. Cały czas płakałam. Szłam wolno. Bardzo.
Nie chciałam już nie żyć. Miała dosyć. Dosyć życia. Samanta wielka optymistka nie chce żyć....Usiadłam na krześle obok łóżka.
-Josh.... Przepraszam.. - ryczałam.- B.. Bardzo przepraszam.
Chłopak nic. Przyszedł lekarz.
-Co z nim?
-Jest po ciężkim wstrząsie mózgu, na razie jest nieprzytomny, nie długo powinien się obudzić.
<Josh??>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz