Siedziałem w szpitalu kilka dni, lekarze robili wszystko abym nie musiał stracić ręki. I udało im się to, jednak rękę miałem unieruchomioną.
***
Przyjechałem do stajni dziękując bogu że potrafię kierować jedną ręką, zatrzasnąłem drzwi samochodu. Wszedłem do stajni, i od razu wpadłem na Kamilę. Nasze spojrzenia się spotkały, skinąłem jej głową. Ruszyłem dalej, czułem na sobie spojrzenie dziewczyny. Przeklinałem się w myślach. Jak mogłem się zakochać?! No jak?! Ja, Leon, chłopak który nigdy nic nie czuł, zmienił się przy jednej dziewczynie! Oparłem się czołem o ścianę. Poczułem na ramieniu czyjąś dłoń, odwróciłem się. Paweł.
-Stary, nie potrzebuję współczucia -powiedziałem spokojnie, Paweł tylko pokiwał głową, ale nagle znieruchomiał. Patrycja stała przy boksie, jednego z koni. Spojrzał na mnie, a ja skinąłem mu głową. Podszedł do dziewczyny.
Uderzyło we mnie wspomnienie, nocy podczas której zabrałem Kamę do tego walonego lasu, zrobiłem to wszystko. Przejechałem dłonią po twarzy. Dosłownie wybiegłem z stajni, wsiadłem do samochodu i wyjechałem. W lusterku zobaczyłem jak Kama podąża wzrokiem za moim samochodem.
Pojechałem do domu, musiałem zrobić jedną rzecz. Pożegnać się.
Musiałem zacząć wszystko od nowa, przeprowadzić się, wyjechać, na zawsze, nigdy tu nie wrócić. A jednocześnie tak nie chciałem tego robić.
Jednak spakowałem się, zabrałem wszystko. Nabazgrałem na kartce krótki list do Kamy, do każdego z Stajni. Ten drugi chciałem zostawić w siodlarni. Zabrałem torby i pojechałem do Kamy, list wsunąłem pod drzwiami, potem pojechałem do Stajni. List zostawiony w siodlarni. A potem, ostateczny krok. Na Lotnisko.
<Kama?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz