Wziąłem cały ekwipunek klaczy wraz z czaprakiem suszącym się obok siodła. Siodło powiesiłem na drzwiach boksu, na 'klamce' boksu - ogłowie, a czaprak znalazł się już na koniu. Przesunąłem go trochę w stronę kłębu. Siodłanie idzie mi całkiem dobrze, byłem pomocnikiem w stajni przez pół roku. Czegoś tam się poduczyłem, ale galopować nadal nie umiem. A najwyższa pora. Owszem było kilka razy na lonży, ale to nie to samo, co tylko pod jeźdźcem. Założyłem klaczy ogłowie, było trochę zniszczone, ale nadal pięknie się na niej prezentowało. Frozyna...takie ładne imię. Maść też miała cudowną, wręcz kasztanowato - karmelową! Po dopięciu wszystkich pasków na ogłowiu, których nazw nie pamiętam(nie, nie, pisząca pamięta, spokojnie...)zabrałem się za dopinanie popręgu. Wreszcie koń był gotowy. Tak mi się wydawało, ale okazało się, że musi mieć kaloszki, ponieważ ociera tylnymi kopytami przednie. Pierwszy raz miałem okazję zakładać koniu ochraniacze, ale się udało. Wyprowadziłem trzymając ją za wodze. Ustawiłem się za sporą kolejką do drzwi stajni. Przesuwała się powoli do przodu, gdzie było sprawdzanie czy dobrze konie osiodłaliśmy. Ktoś poleciał po ochraniacze, inny źle zwinął owijki... U mnie czaprak był zbyt z tyłu, zsunął się na zad. Wreszcie wszyscy wsiedli, jechaliśmy dwójkami. Najpierw stępem. Wyglądaliśmy jak wojsko kawalerii. Ja jechałem obok dziewczyny, której imienia nie znam, którą poznałem przy pytaniu o siodło.
- Tak w ogóle, jestem Felix.
Rzuciłem z uśmiechem.
- Sophie.
Mruknęła patrząc uważnie przed siebie. Nie wiem kiedy, ale wystartowaliśmy kłusem.
<Soph?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz