sobota, 27 lutego 2016

Od Sarah

PRZEJAŻDŻKA

Rano wstałam, jakbym dowiedziała się, że wygrałam milion. Miała dzisiaj przyjść paczka z ekwipunkiem dla Asysza! Szybko poszłam do łazienki i umyłam się, po czym ubrałam w czarne "poszarpane" dżinsy i czarną bluzę. Zeszłam do kuchni, a tam na stole leżały klucze. Rosal wiele razy mi je zostawiała, kiedy wychodziła. Teraz postanowiłam przyrządzić sobie coś do jedzenia, oraz zaparzyć herbatę. Wyciągnęłam z szafki zaparzacz do herbaty i dwie małe torebki z herbatą.
***
Herbata się parzyła, a ja smarowałam masłem kromkę chleba. Położyłam biały ser, trochę szczypiorku, szynkę, oraz dwa plasterki ogórka kiszonego i akurat zaparzyła się herbata. I tak oto zjadłam kanapkę i wypiłam gorącą herbatę. Rosal podarowała mi śliczny kubek z namalowaną, fioletową sową. Był to mój ulubiony kubek. Nagle rozległo się dzwonienie do drzwi. Wsunęłam ostatni kawałek kanapki i podeszłam do drzwi. Przez małą dziurkę wyjrzałam przed drzwi. Natychmiast je otworzyłam. Przede mną stał ciemnej karnacji mężczyzna (pewnie pochodził skądś blisko Afryki, ale mniejsza), ubrany w mundur w kolorze kości słoniowej z wizerunkiem poczty. Obok niego stał ogromny karton, a sam trzymał w ręce długopis i papiery.
-Panna Sarah Merence?-spytał z wyraźnie afrykańskim akcentem.
-Tak, to ja.-odparłam, a ten podał mi długopis i papiery.-Aha, to moja paczka z ekwipunkiem, tak?
-Tak, tak.-pokiwał głową.
Podpisałam we wskazanych przez mężczyznę miejscach i poprosiłam, by wniósł ciężką paczkę do domu i postawił na stół. On wykonał polecenie i pożegnaliśmy się krótkim "do widzenia". Poczekałam, aż odejdzie i zaczęłam piszczeć i skakać z radości. Wylałam herbatę, ale na szczęście kubek się nie zbił. Wytarłam to szybko i odstawiłam kubek do szafki. Wyciągnęłam nóż, a kiedy przecinałam taśmę, skaleczyłam się mocno w palec.
-Asss...-syknęłam z bólu i wyciągnęłam plastero-bandaż z apteczki.
Zawinęłam sobie nim palec i otworzyłam paczkę. Było tam przepiękne siodło, a do niego puchata nakładka, zwinięty, nieruszony czaprak, owijki, szczotki i ogłowie. Złapałam jakąś torbę i włożyłam do niej: ogłowie, owijki, siodło i zwinięty czaprak, jak i nakładkę na siodło. Zapięłam torbę i przewiesiłam ją przez ramię pozwalając, by opadła spokojnie na moim prawym biodrze. Złapałam w ręce siodło i trzymając je, złapałam klucze i wyszłam z domu. Zamknęłam dom na klucz, a klucz wrzuciłam do torby. Poszłam prosto do stajni, z całym ekwipunkiem. Dziś miał zostać w boksie Asysza, nie chciałam zaśmiecać siodlarni moimi gratami... A boks Asysza był duży, więc zamontowałam w rogu schowek, na kształt skrzyni. Był w ziemi. W podłodze była taka dziura, do której włożono skrzynię, więc mam schowek. Przykryte jest to starannie słomą, a przymocowana jest jeszcze skóra nad otworem (bo skrzynia nie ma klapy, rzecz jasna!), przyklejona bardzo mocną taśmą do wielokrotnego użytku. Weszłam do stajni i do boksu mojego przyjaciela - Asysza. Zawiesiłam siodło na ścianie boksu, a raczej na "prętach" i wyjęłam z torby szczotki. Torbę powiesiłam na haczyku, który był na sól dla koni, której teraz tam nie było. Zaczęłam czyścić powoli konia miękkim zgrzebłem. Później kurz, brudy i tak dalej...aż w końcu kopystka miała okazję zaszaleć. Okazało się, że sprzęt, który został mi przywieziony, był klasy A, czyli klasy l. Wow, tak tanio za taki sprzęt... Kiedy kopyta Asysza zostały wyczyszczone, założyłam mu nowiutkie ogłowie. Najpierw je lizał, ale nakazałam mu przestać, klepiąc go lekko po karku. On nie potraktował tego jako pieszczoty - czyli tak, jak chciałam. Koń parsknął chyba nieco niezadowolony, ale później zajął się wąchaniem czapraka.
-Asysz, kochany, przestań!-zaśmiałam się, kiedy próbował złapać wargami róg czapraka.
Rozwinęłam czaprak i założyłam go na grzbiet Asysza. Koń wsadził mi nos do kieszeni w poszukiwaniu smakołyków. Nie wiem, jak uczyli go właściciele, ale tak nie powinien się zachowywać. Odsunęłam jego łeb i zdjęłam siodło ze ściany boksu. Położyłam nowiutkie siodło na czaprak i nałożłam na siedzenie nakładkę. Zapięłam pas pod brzuchem Asysza i odsunęłam się trochę. Asysz wyglądał prześlicznie! Uśmiechnęłam się. Podpięłam strzemiona i kiedy przełożyłam wodze do przodu, chcąc wyprowadzić Asysza z boksu, zauważyłam wchodzącego Felix'a. Nigdy wcześniej nie zauważyłam chłopaka, więc teraz przyglądałam mu się niezauważalnie z zaciekawieniem. Pogłaskał Frozynę po pysku i uśmiechnął się do niej.
-Hej, kochana.-rzekł przymilnie i zabrał się za czyszczenie Frozyny.
Wtedy wyprowadziłam Asysza z boksu. Felix szybko odwrócił się w moją stronę.
-Kto ty?-spytał, lekko zdziwiony moją obecnością.
-Sarah Merence, miło mi. A tobie, jak na imię?-odpowiedziałam, następnie zadając pytanie.
-Felix Moore.-rzucił krótko.
-Ty i Max to bracia?
-No.
O nic więcej nie pytałam, nie chciałam przeszkadzać Felix'owi w zajęciu. On osiodłał nie wiadomo kiedy Frozynę i spojrzał na mnie.
-Masz konkretny cel jazdy?-zapytał.
-Nie.-odparłam krótko.
-A możemy gdzieś...przejechać się w terenie? Nie wiem...las?-spytał cicho.
-Pewnie.-uśmiechnęłam się i podeszłam z Asyszem do Felix'a.
Ten wyprowadził Frozynę i wyszliśmy ze stajni. Wsiadłam na Asysza i oglądnęłam się do tyłu. Felix już siedział na Frozynie i stępem podszedł obok mnie.
-To jedziemy?-zapytałam.
-Jedziemy.-uśmiechnął się i pojechaliśmy dróżką w las.
Mijaliśmy świerki, a ja zauważyłam dorodną szyszkę. Wyrwałam ją, kiedy szliśmy stępem razem z jedną gałązką i wczepiłam do ogłowia Asysza.
-Ta-dam!-zaśmiałam się patrząc, jak szyszka jest i spada.
-Heh.-zaśmiał się krótko chłopak, który teraz jechał obok mnie.
Nagle zauważyliśmy polanę. Była ogromna. Nie było już na niej śniegu, tylko soczysta trawa.
-Kto pierwszy na tej polanie!-wrzasnął Felix i ruszył cwałem.
-Dalej Asysz, dogonimy ich!-krzyknęłam cicho do konia i po chwili wyprzedziliśmy Felix'a i Frozynę.
Kiedy prawie byliśmy, wyjęłam stopy ze strzemion i zeskoczyłam prosto w wielką trawę. Asysz zatrzymał się i pochylił nade mną, a ja się śmiałam.
-Sarah!-krzyknął Felix i zaczął szukać mnie w trawie. Niestety się potknął i upadł obok.
-Co ty robisz?!-spytał patrząc, jak dławię się ze śmiechu.-To nie jest śmieszne!-dodał obruszony i zakrył mi buzię wysoką trawą.
Położył się znowu obok z uśmieszkiem. Wyplułam trawę i uśmiechnęłam się. Nasze konie pasły się obok, a my leżeliśmy w tak wysokiej trawie, że nie było nas widać. Dopiero, kiedy ktoś by podszedł byłby w stanie nas zobaczyć. Zamknęliśmy oczy pozwalając, by promienie Słońca opadały na nasze twarze...

<Felix? Co dalej? Szalone pomysły, spokojny odpoczynek, czy jak? Xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy