Zbliżało się południe, właśnie wracałam z terenu na Rosalett.
- Było super, kochana. - Wtuliłam się w jej grzywę, puszczając wodze. Dojechałyśmy na podwórze, gdzie z niej zeskoczyłam, rozsiodłałam ją i wyczyściłam. Gdy weszłam do siodlarni, załamałam ręce.
- Dwa dni temu tutaj sprzątałam...! - Jęknęłam zdziwiona i zniechęcona. Ci początkujący jeźdźcy zaczynali mnie trochę denerwować... nie potrafią ułożyć szczotek ani siodeł na miejsce, tylko muszą je położyć po środku. To kosztowało duże pieniądze, a oni to szlajają jak jakieś szmatki do wycierania kurzy. Ułożyłam sprzęt Rosalett na miejsce i zabrałam się do porządkowania siodlarni. Najpierw ułożyłam osobno kopystki, zgrzebła, szczotki miękkie, szczotki twarde i grzebienie, następnie powiesiłam na hakach z imionami odpowiednie siodła i ogłowia. Wtedy do stajni weszła Rosal.
- Rosal, mogłabyś przed każdą jazdą powiedzieć początkującym, żeby odkładali wszystko na miejsce? Gdy dzisiaj tutaj weszłam, siodła leżały po środku, szczotki walały się pod nogami, ogłowia wisiały jedne na drugich i poplątały się w jeden, wielki węzeł... to wszystko kosztuje. - Powiedziałam załamana, zamiatając zakurzoną podłogę.
- Dobrze. Już kończysz?
- Tak. Właśnie skończyłam. - Odłożyłam miotłę na miejsce, posłałam właścicielce lekki uśmiech i wyszłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz