PRACA
Budzik zahuczał w mojej głowie. Wstanę, muszę wstać... inaczej złośliwy kierowca autobusu znowu odjedzie mi sprzed nosa. Powoli dźwignęłam się na rękach, wyglądając przez okno. Przywitał mnie blask zimowego słońca i widok na rozciągające się pola i lasy. Nie przeszkadzało mi to, że mieszkałam na uboczu, w środku pól, otoczona lasami, połączona z cywilizacją tylko drogą polną oddaloną o kilkaset metrów na zachód. Wyciągnęłam się i przeciągle ziewnęłam. Ruszyłam do łazienki, wzięłam prysznic, zrobiłam makijaż, ułożyłam włosy i ubrałam te same rzeczy co wczoraj. Jeżeli chcę kiedykolwiek kupić sobie własnego konia, muszę na wszystko uzbierać. A oszczędności nigdy nie za wiele. Spakowałam do torby to co zwykle, wyjęłam z lodówki kilka marchewek i wyszłam z domu. Ruszyłam przez pole, aż w końcu doszłam do szosy. Super... po autobusie ani śladu. Spojrzałam na rozkład jazdy.
- Co?!!! - Wrzasnęłam, rozchylając wargi ust. Plan jazdy zmieniony, mój autobus pojedzie dopiero o 09:15. Teraz była 06:10. To się wkopałam... no nic, trzeba łapać stopa.
Wytknęłam rękę i zaczęłam nią machać jednocześnie idąc przed każdym samochodem, jaki obok mnie przejechał. W końcu chłopak może o rok ode mnie starszy zatrzymał się i pozwolił mi wsiąść.
- Dokąd jedziesz? - Zapytał, posyłając mi lekki uśmiech.
- Do Stajni Nimfy. - Odwzajemniłam gest. - Jestem Sophie. - Podałam nieznajomemu rękę.
- Logan. Jakbyś kiedyś potrzebowała podwózki, tu masz mój numer. Codziennie tędy przejeżdżam. - Podał mi karteczkę.
- Dzięki. To tutaj... - Wskazałam na wyławiające się zza wzgórz budynki stajni.
- Miło było poznać. - Zatrzymał się. Otworzyłam drzwi i wysiadłam.
- Mi też. Do zobaczenia! - Zamknęłam drzwi od samochodu i chwilę przyglądałam się odjeżdżającemu samochodowi, po czym żwawym krokiem ruszyłam w stronę stajni.
- Hej Rosal! - Krzyknęłam, machając ręką do właścicielki.
- Hej Sophie. Co ci tak humor dopisuje?
- Właśnie trafiłam na bardzo miłego chłopaka... - Zrobiłam niewinną minkę. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Pójdę zrobić porządek w siodlarni. - Ruszyłam skocznie w stronę dużej stajni połączonej z siodlarnią. Rzuciłam torbę w stóg siana, upchałam kilka marchewek do kieszeni, na wszelki wypadek, po czym zabrałam się do żmudnej pracy czyszczenia siodeł, mycia wędzideł, układania czapraków i szczotek. Gdy skończyłam, wymieniłam ściółkę we wszystkich boksach, wypuszczając konie na pastwisko. Zawołałam do siebie Rosalett, i... przyszła!
- Cześć piękna... - Pogładziłam klacz po chrapach. - Co powiesz na przejażdżkę? - Uśmiechnęłam się szeroko. Przeskoczyłam przez ogrodzenie, po czym podeszłam do grzbietu klaczy, najpierw delikatnie ją po nim głaskając. Następnie zaczęłam się na nim ostrożnie zawieszać, aż w końcu siedziałam na jej grzbiecie.
- Kochana...! - Przytuliłam się do szyi zwierzęcia, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Zrobiłyśmy ogromne koło galopem przez całe pastwisko, po czym z niej zsiadłam i dałam do schrupania marchewkę. Na dzisiaj był to koniec treningów z nią.
* * *
Słońce powoli zachodziło. Rosal poprosiła mnie o zagonienie koni do boksów. Otworzyłam więc bramę i drzwi do stajni najszerzej, jak się dało, dosiadłam więc na oklep Domino i rozpoczęłam zaganianie całego stada. Gdy skończyłam, odstawiłam pięknego kasztanka do boksu i rozpoczęłam czyszczenie wszystkich koni, po kolei. Skończyłam około dwudziestej trzeciej, więc pieszo ruszyłam szosą znowu próbując wyłapać stopa. W końcu zatrzymała się jakaś kobieta w podeszłym wieku i podwiozła mnie do samego domu.
- Bardzo pani dziękuję! - Krzyknęłam z szerokim uśmiechem, ruszając przez pole w stronę mojego domu. Dzisiejszy dzień był niezwykły!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz