SPOTKANIE RODZINNE
Przytaknąłem głową i pocałowałem Sam. Miałem coś dla niej w stajni, przy boksie jednego z jej koni, więc ona dziś poprowadziła samochód, a ja nadal obmyślałem plan. Przed stajnią powiedziałem, żeby sprawdziła, czy na padoku jest jakiś koń, ja w tym czasie szybko sprawdziłem, czy prezent jest na miejscu i w ogóle... Wszystko było ok, do czasu, kiedy usłyszałem, że mnie woła. Podbiegłem do niej i zawiązałem jej oczy. Zaskoczyłem ją, więc chciała się uwolnić, ale powiedziałem, że ma się nie bać i iść tak, jakby chciała iść do swoich koni. Oczywiście bez podpatrywania. Niekiedy musiałem ją trochę naprowadzić, ale szybko tam trafiła. Odwiązała sobie oczy i zobaczyła na jednym z boksów karteczkę.
- Kolejną podpowiedź znajdziesz przy boksie ulubionego konia stajennego twojego kochanego Maxsia. - przeczytała - Arant!
Krzyknęła i natychmiast pobiegła do jego boksu. Tam kolejna.
- Spójrz w górę...co teraz?
Przeczytała i podniosła głowę. Może z metr nad nią wisiała kolejna kartka. Ta wyciągnęła z boksu Frozynę, spokojną i wielką klacz, stanęła na jej grzbiecie i zerwała kartkę.
- Dobra jesteś. Myślałem o aparacie, ale ok...
Zaśmiałem się przytrzymując jej konia.
- Ok, wiem że się niecierpliwisz. Walentynkowy prezent w pudełku w siodlarni...
Zeskoczyła z konia i poszła do siodlarni. Tam zastała wielkie pudło. Otworzyła je - kolejne, na przedostatnim pisało: Małe, ale piękne... Wreszcie i je otworzyła i zobaczyła swój prezent. Diamentową kolię i pudełko czekoladek. Popatrzyła mi w oczy, ja uśmiechnąłem się i czekałem na reakcję...
<Sam?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz