niedziela, 14 lutego 2016

Od Sophie

PRACA

- Hej Logan, przejeżdżasz dzisiaj obok przystanku? - Powiedziałam do telefonu, opierając się o ogromny dąb przy szosie.
- Tak, właśnie jadę. Zaraz będę. - Odparł i rozłączył się. Podeszłam nieco bliżej szosy, by chłopak mógł mnie zobaczyć. Po chwili ujrzałam wyławiający się zza wzgórza samochód. Zatrzymał się obok przystanku.
- Cześć. - Uśmiechnęłam się lekko, siadając na siedzeniu.
- Hej. Do Stajni Nimfy?
- Jak zwykle. - Zaśmiałam się, rzucając moją torbę pod nogi. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, gdy w końcu dotarliśmy na miejsce.
- Dzięki za podwózkę. - Pomachałam chłopakowi i ruszyłam w stronę stajni. Skierowałam się do biura właścicielki, żywo pukając w drzwi.
- Proszę!
Szarpnęłam za drzwi i weszłam do środka.
- Hej Rosal, co jest dzisiaj do zrobienia? - Zapytałam z szerokim uśmiechem.
- Dzisiaj trzeba by było wypuścić konie na pastwisko, wymienić ściółkę, umyć podłogi i odnowić ściany. Mogłabyś też sprawdzić czy płot jest cały po nocnej wichurze, czy na pastwiskach nie leży coś, co mogłoby być niebezpieczne dla koni. - Powiedziała, nie odrywając wzroku od papierów.
- To biorę się do roboty. Udanej pracy! - Krzyknęłam, wychodząc. Tradycyjnie rzuciłam torbę w stogi siana. Weszłam do boksu Szarant'a.
- Hej Szarant... - Powiedziałam wyraźnie, otwierając zasuwę drzwi. Ogier zmierzył mnie nieufnym i ostrzegawczym spojrzeniem, jednak nie reagowałam na to. Wyprowadziłam go na zewnątrz, osiodłałam i wskoczyłam na jego grzbiet. Napierał mocno na wodze, jednak pozostawał w szyku i gracji. Jego chód był niezwykły...

Ruszyłam kłusem na puste pastwiska, przemierzając każdy metr. Znalazłam kilka drutów, zapewne z płotu, reklamówki i puszki. Gdy pastwiska były już bezpieczne, rozsiodłałam Szaranta i wypuściłam go razem z pozostałymi końmi na wybieg. Chwyciłam taczkę, widły i zaczęłam wymieniać ściółkę, najpierw w boksie Nimfy, która stała najbliżej wejścia. Gdy skończyłam, zbliżało się popołudnie. Zagoniłam konie do ich boksów i zaczęłam żmudne czyszczenie, kończąc na Rosalett. Posiedziałam z nią jeszcze jakiś czas we boksie, po czym wyszłam ze stajni i ruszyłam biegiem na autobus. Usiadłam na przystanku i czekałam. Autobus nadjechał i zatrzymał się, a mina znienawidzonego przeze mnie kierowcy była bezcenna...
- Tam gdzie zwykle. - Posłałam mu diabelski uśmieszek i podałam kilka monet. Po kilkunastu minutach byłam już w domu, gdzie zmęczona natychmiast położyłam się spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy