Lot dłużył się w nieskończoność, ale w końcu dotarłam do Londynu. Gdy tylko weszłam do budynku lotniska, zobaczyłam szofera z kartką, na której było moje imię i nazwisko.
Z Londynu do Cambridge była jakaś godzina jazdy, więc dalej starałam się dodzwonić do mojej rodziny, ale nikt nie odbierał. W końcu dotarłam do posiadłości rodziców. Wszystko wyglądało jak w dzień, w którym wyjechałam.
Gdy tylko wysiadłam z samochodu, z domu wybiegła moja przyrodnia siostra ze łzami w oczach.
-Cordelia, co się dzieje?-spytałam, schylając się do niej i biorąc ją na ręce.
-Tatuś jest chory, bardzo chory.-powiedziała, a po policzku spłynęła jej łza.
Weszłyśmy do domu, a Cord zaprowadziła mnie do jednego z pokoi na dolnym piętrze. Przy łóżku siedziała mama, a przy niej stały kroplówki i monitor funkcji życiowych.
-Mamo, co się dzieje?-zapytałam, siadając obok na krześle.
-Dziewczynki, zostawcie nas same.-powiedziała kobieta, a dzieci potulnie opuściły pokój.
-Ma...
-Guz mózgu.-powiedziała szybko.
Nastała chwila ciszy. Nie wiedziałam co powiedzieć.
-Od kiedy wiecie?
-2 miesiące.
-I dopiero teraz dzwonisz?!
-Myśleliśmy, że damy sobie z tym radę, ale chemia nie pomaga.-powiedziała.
Nie mogłam tego słuchać. Wyszłam z pokoju. Przez dwa miesiące nic mi nie mówili, rozmawialiśmy co tydzień, a oni nie odezwali się na ten temat słowem. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Leona.
-Hej, przekaż Sam, że mój pobyt tutaj się przeciągnie. Proszę?
<Leon??>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz