-Jak to się mówi, nie kopie się leżącego.-zaśmiałam się.-Jak mam uderzyć kogoś o takiej twarzy? Poza tym co, nie podobało Ci się?-dodałam z uśmiechem i wpadłam do salonu.
-Gdzie idziesz?-spytały dziewczyny.
-Jak to gdzie? Jest już dwunasta, a ja od pięciu godzin powinnam być w stajni! Jeśli chcecie - zostańcie. Czujcie się jak u siebie, ale ja uciekam.-powiedziałam i chwyciłam kluczyki do Bentley'a.
-Czekaj, jadę z tobą.-usłyszałam za sobą męski głos.
Leo wziął swoje kluczyki i ruszyliśmy w drogę. Zatrzymaliśmy się pod stajnią, ale Leon musiał jeszcze gdzieś pojechać.
Nie pytałam go, po prostu poszłam do stajni i wsiadłam na Belindę, która dawno nie chodziła. Ona jest taka duża, czułam się jakbym robiła na niej szpagat!
-Kama, co ty dzisiaj taka wesoła?-usłyszałam głos Samanty.
-Cieszę się z pięknego dnia w stajni, w końcu co mogło by być lepszego?
-Skoro tak Cię to cieczy, to gdzie byłaś do trzynastej?
-Oj tam, musiałam załatwić kilka spraw.
-Jasne, jeszcze raz i pożałujesz.-zaśmiała się i poszła, a ja zrobiłam jeszcze kilka kółek w stępie i odprowadziłam klacz do boksu.
Gdy wychodziłam z niego zauważyłam, że Leon wchodzi właśnie do stajni. Uśmiechnęłam się do niego i podeszłam bliżej.
-I jak tam? Jak mija dzień?
<Leon??>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz