Le Quanchito
Le Quanchito wyczekiwał na mnie w swoim boksie. Kiedy tylko przyszedłem tam ze sprzętem, zostałem ładnie przywitany, za co przytuliłem mojego kochanego ogierka. Nie w głowie mu były szaleństwa, brykanie, taki nietypowy młodziutki ogier. On wolał się przytulić, uwielbiał też głaskanie po ganaszach. Energiczny, ale jednocześnie delikatny. Brak mi słów, aby opisać tak majestatycznego i dobrego z charakteru konia. Tylko często jest niespokojny, spłoszony, zaniepokojony. Straszliwy uparciuch, ale walczymy z tym. Przez te dwie gorsze cechy niezbyt dobrze pracować z nim z ziemi. Choć ja wiem, one może nie są takie złe...przynajmniej nikt go nie ukradnie. Właśnie zabrałem się za czyszczenie jego lśniącej głębokim połyskiem gniadą sierść. Po chwili przeszedłem do ogona i grzywy, którą wczoraj ładnie wyrównałem. Czas na kopytka. Wyczyściłem wszystkie i standardowo nasmarowałem olejkiem dziegciowym. Po czym ubrałem ogłowie - bez najmniejszych problemów, tylko dalej trochę buntował się na wędzidło - i siodło - nic mu przy tym nie przeszkadzało. Tylko musiałem dociągnąć popręg, na to troszeczkę się denerwował, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Poszliśmy na małą ujeżdżalnię, odkrytą. Jeszcze nie jeździł na dworze. Spuściłem strzemiona i wsiadłem na konia. Stęp, wszystko szło dobrze. Mały odskok, bo straszny wiatr poruszył liśćmi. Nic więcej się nie wydarzyło, koń nawet zaczął reagować na delikatniejsze ruchy wędzidłem, czy też łydkami. Chciałem, aby zjechał na ścieżkę. Uparł się, że nie zrobi tego, więc nacisnąłem go kilka razy piętą, żeby go przesunąć. Nie zadziałało. Zadziałał bat. Czy naprawdę, tylko batem jestem w stanie zmusić go do wykonywania poleceń? Ech, młode konie... Takie naiwne stworzenia. Wreszcie przeszliśmy do kłusa. Na przemian przechodziłem w półsiad, anglezowałem i jechałem siedząc w siodle. Koń nieco się niecierpliwił, nie jest zbytnio cierpliwym ogierem. Tak średnio. Tylko denerwowało mnie jako jeźdźca to, że ciągle zarzucał głową i szarpał się ze mną. Dodałem mu kilka łydek, żeby tylko się nie nudził na jeździe. Wreszcie przeszliśmy w galop. Chwilę później okropnie się spłoszył. To było coś takiego: jechaliśmy dość rozwiniętym galopem. Koń odskoczył, zadębował i ruszył dzikim cwałem wierzgając tyłem, aby mnie zrzucić. Hamowałem go z całych sił. Po chwili opanował się nieco. On jest jeszcze takim nieprzewidywalnym koniem...Porobiliśmy trochę ćwiczeń w kłusie i znów przeszliśmy do galopu. Tym razem trzymałem z nim pełny kontakt. Wreszcie usiadłem w półsiad i dodałem znacznie. Słyszałem cztery takty. Całe szczęście, bo jakby nie cwałował, z pewnością dostałby batem w ten swój śliczny, rasowy zad. Dodałem znacznie, co jest, przecież stać go na o wiele więcej! Wokół straszliwie się kurzyło, chyba zraszacze piasku się zepsuły. Kiedy tylko zwolniłem zauważyłem, że mam widownię. Przy płocie stało kilku zakurzonych ludzi. Niemal natychmiast poznałem fioletowe włosy mojej Samanty. Pomachałem do niej. Obok stali chyba goście. Sam dała mi do zrozumienia, że mam podjechać. Zrobiłem więc to. Okazało się, że państwo obok chcieli umówić córkę na jazdę. Powiedziałem, że w przyszłym tygodniu znajdzie się trochę czasu, bo aktualnie zajeżdżam tego oto ogiera. Zgodzili się na taki układ i chcieli jeszcze popatrzyć jak jeżdżę. Teraz chciałem zacwałować w drugą stronę, później kilka ćwiczeń w stępie. Zmieniłem kierunek w galopie i przeszliśmy do pełnego cwału. W prawo szło mu jakoś lepiej. Nie płoszył się i nie cudował. Po kilku kółkach, czyli około dwóch minutach, zwolniliśmy do stępa. Jednak nie miał być to odpoczynek - jeszcze skoki. Teraz wykonywałem na nim takie ćwiczenia jak beczki, jechałem na indianina, łapałem go za uszy, sięgałem do brzucha i ogona, szyi. Nie buntował się przeciw takim ćwiczeniom, jednak był zdziwiony. Teraz zamierzałem na nim stanąć. Przycupnąłem sobie na siodle i powoli schodziłem w górę. Pięć sekund i znów kucnąłem, po czym rozprostowałem nogi i usiadłem w siodle. Pochwaliłem go i ruszyliśmy ze stępa w galop. Samcia ustawiła mi kilka niziutkich przeszkód. Pokonaliśmy taki tor dwa razy i rozstępowałem urwisa. Na dziś miał spokój. Rozsiodłałem go i wypuściłem na padok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz