Le Quanchito
Ostatni dzień kiełznania. Właśnie uporałem się z wędzidłem, którego Quanchito nienawidził. Wciąż zarzucał głową i przerzucał ja sobie czasem pod język. Sprawdzałem, czy coś mu przeszkadza, jednak nic na to nie wskazywało. Po prostu musi się przyzwyczaić. Teraz położyłem na jego grzbiecie czaprak i siodło, które wczoraj miał założone przy każdym treningu. Wyprowadziłem konia ze stajni. W drugiej ręce trzymałem worek, ważący 10 kilogramów. Co w nim było? Cukier. Tak, cukier. Poszliśmy na otwartą małą ujeżdżalnię i z trudem przemieszczałem wór po ziemi. Miałem również przy sobie niezbyt grubą linę. Kiedy dotarliśmy na ujeżdżalnię, stanęliśmy na środku. Trzymałem konia za wodze z tyłu i włożyłem nogę w strzemię. Co jakiś czas przenosiłem ciężar na konia i z powrotem. Wreszcie, po przeniesieniu większości ciężaru na konia, położyłem na jago grzbiecie worek z cukrem. Linkę przyczepiłem z dwóch stron popręgu, górą, aby objęła worek, który miał nie spadać z konia. Odgoniłem konia batem w stronę ścieżki. Co jakiś czas brykał, za co od razu był karany i przyspieszał, za co go zwalniałem. Po dwóch kółkach(nie nadzorowałem go zbytnio, tylko kiedy schodził z ścieżki, lub rozrabiał - korygowałem i siadałem na swoim krześle na środku)ruszyłem batem na znak, że ma kłusować. Po jakimś czasie podszedłem do niego, złapałem za jedną wodzę i zrobiłem z nim półwoltę w ręku. Jechał dalej kłusem, pochwaliłem go. Wreszcie czas na galop. Dopiąłem jeszcze dwa worki 10 -cio kilowe, teraz miał przejść do galopu. 30 kilogramów przyprawiało go o zawał. Niezbyt szybko galopował, chciał zrzucić ze swojego grzbietu worki i odwracał głowę w stronę grzbietu kłapiąc zębami. Podbiegłem do niego z batem.
- TY SIĘ LEPIEJ SKUP NA TRENINGU, DOBRA?
Dostał po zadzie. Cóż, czasami trzeba konia sprostować w ten sposób. Dobrze wie, że się nie wymiga. Ustawiłem mu przeszkodę. Niezbyt wysoką, bo to, co widziałem wczoraj...masakra. Koń nie nadawał się do skoków, jednak przy dobrych chęciach mógłby przynajmniej 60 centymetrów skoczyć. Właśnie taką przeszkodę mu ustawiłem. Z trudem się wybił i po chwili wylądował, co szło mu o wiele lepiej. Poskakaliśmy jeszcze moment i przećwiczyłem cwał pod 30 kilo. Machałem ostro batem zaganiając konia. Po jakimś czasie osiągnął cwał. Tak, to było to. Przeszliśmy do galopu, pół koła. Teraz czas na kłus i wreszcie stęp. Dziesięć minut jeździł z obciążnikami powoli, ale energicznie. Był bardzo zmęczony. Wreszcie podprowadziłem ogiera na środek, pociągnąłem jakby jeździec wodze od tyłu i zrzuciłem z niego worki. Rozsiodłałem Quanchita w stajni i wyprowadziłem na pastwisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz