Le Quanchito
Teraz czas wsiąść na grzbiet mojego wierzchowca. Prowadziłem go już ubranego na dużą ujeżdżalnię. Będzie tam mniej bodźców odstraszających, typu ruszające się liście, drzewa, warkot maszyn... Wcześniej przećwiczyłem z nim jeszcze kilka godzin z obciążnikami, jeździł już pod 100 kilo bez najmniejszego problemu. Jednak więcej trudno mu jeszcze udźwignąć, już pod stówkę słabiej skakał. Trema? No, jakaś zawsze jest... Bata na zajeżdżanie nie biorę, tylko zniechęcę Le Quanchitka. Strzemiona ustawiłem troszeczkę krótsze niż zazwyczaj, ponieważ przewiduję bryki i tego typu zamieszanie. Wsiadanie. Oczywiście, stanie w miejscu nie jest istotne, w ogóle. Pociągnąłem konia mocniej za wodze. Chwilowo stał w bezruchu, jednak tupnął nogą kiedy tylko podciągnąłem mu popręg. Uciekł mi też zadem w swoje prawo. Wkurzyłem się na niego, nie miałem ochoty z nim walczyć. Wszystko było ok, popręg dość silnie podpięty, strzemiona dobre. Pół sekundy i siedziałem na grzbiecie zdezorientowanego ogiera. Ruszył natychmiast żwawym stępem w przód. Pociągnąłem za wodze. Wyrywał mi się, ale było dobrze. Kiedy tylko się zatrzymał - pochwaliłem go. Strasznie zadzierał głowę w górę, rozważę, czy nie kupić mu wytoku. Zadziałały łydki. On już wiedział, że to znaczy, że ma ruszyć. Bardzo mądry konik. Nieustannie chwaliłem ogiera za nawet te najmniejsze osiągnięcia. To był dopiero kłus. Chito rwał do przodu, kiedy tylko się mu na to pozwoliło, jednak ja skręcałem go w każdą możliwą stronę, robiliśmy koła, mniejsze i większe, serpentyny i wężyki o wielu łukach. Dopiero po dobrych dwudziestu minutach takich zabaw w stępie zaryzykowałem. Przyłożyłem łydkę na dłużej i nieco mocniej. Moment wysiedziałem w siodle, miał sprężysty ruch. Powolny kłusik wraz z moim rozpoczęciem anglezowania stał się szybszy i gwałtowniejszy. Próbowałem trochę zwolnić konia, więc dla sprawdzenia posłuszeństwa, co jakiś czas próbowałem na 10 kroków zwolnić go do stępa. Niekiedy się udawało, innymi razy nie. Koń do ujeżdżenia średni, przy lepszym zajeżdżeniu jeździłby może najwyżej klasy L. Skoki? Nie ma mowy, ewentualnie mini L lub LL, ale to już musiałby się postarać. I zaczęło się. Bryk, drugi trzeci, ostre zatrzymanie. O mało wariat nie wpadł w ścianę, nie reagował na moje sygnały! Oczywiście niespodziewanie wybił mnie z siodła. Gleba, kilka siniaków, nic poza tym. Żaden upadek nie będzie się liczył z moim złamaniem nogi na Arancie... Złapałem go i znów wsiadłem w dość krótkim czasie. Kładł uszy do tyłu i nie chciał iść. Ach tak. Zsiadłem i zaraz wróciłem z batem w ręku. Oczywiście, nie będę go używał, ale mam go dla pewności, aby czasem machnąć mu przy zadzie. Ze stania ruszył w kłus, łydka zadziałała dość efektownie. Zmieniłem kierunek, co w kłusie nie było już tak proste. Ale udało się. Ogier przyspieszał natarczywie, jednak ja nadal anglezowałem, co wprawiało go w wariację. Dębował i tak bardzo chciał, abym znów powitał ziemię, ale nie, ja uparcie trzymałem się kolanami. Zastanawiam się czy tak mu nie przyłożyć...postanowione. Kiedy tylko stanął po kolejnym pięknym dębie, pac! Echo uderzenia w zad odbiło się kilkakrotnie. Dodałem jakieś niedbałe 'jedź' i koń poleciał galopem. A, niech leci. Zaraz coś wymyślimy na wyładowanie energii. Och, zapomniałem, że mój konik 'uwielbia' skakać. Kiedy tylko okrążyliśmy po siedem razy ujeżdżalnię z każdej strony, zwolniłem, zsiadłem i ustawiłem szereg pięciu przeszkód. Ostatnia mierzyła metr dwadzieścia i nie obchodzi mnie jak - ma to skoczyć. Wsiadłem na niego i spróbowałem zagalopować ze stępa. Bez trudu to wykonałem, koń sam rwał w przód. Teraz jedyne, czego muszę dopilnować to najazd. Uff, jest ok. Przeszkody są na skok - wyskok. 30 centymetrów, 50, 70 - tu już z trudem, metr pięć - dopiero na porządny bat i metr dwadzieścia - na kilka porządnych łydek i batów. I tak dwie ostatnie przeszkody strącił, ale przynajmniej jest mega zmęczony. A co mi tam. Galop przerobiliśmy na cwał i jechaliśmy tak po ujeżdżalni, dopóki koń nie zwolnił z własnej woli. Chwilę kłusa na odpoczynek, później stęp. Koniec na dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz